Rozdział dedykuję Natalie HS, już prawie nadrobiłam całe Twoje opowiadanie! xx
Ten rozdział jest wybitnie długi, raczej więcej takich tu nie będzie. Wcześniej był podzielony na dwie części, jednak idealnie się ze sobą łączą.
Ten rozdział jest wybitnie długi, raczej więcej takich tu nie będzie. Wcześniej był podzielony na dwie części, jednak idealnie się ze sobą łączą.
Wystąpi i Harry i Zayn ;), miłej lektury
xx
"Ich
dwoje, to jak sto razy tyle problemów"
Obudził
mnie dramatyczny krzyk, który przebiegł pod sklepieniem korytarzy, odniosłam
wrażenie, że zaczął pulsować nieludzką mocą i gdyby ktoś, kto krzyczał,
podgłośnił się jeszcze o choćby jeden decybel, okna, szybki wszelkiego rodzaju,
lustra, a w ostateczności i kieliszki, rozsypałyby się w drobny mak. Dawno nie
słyszałam tak donośnego wrzasku, a właściciel tych nieziemsko mocnych strun
głosowych, albo raczej właścicielka? Serio, ciężko było dojść do tego, czy
wrzeszczy kobieta, czy może mężczyzna… Koniec końców już nie chodziło o podziw
dla autora krzyku, chodziło o fakt, że krzyczał moje imię.
Uniosłam
zaspane powieki i przetarłam twarz dłonią. Wciąż miałam na sobie puchaty
szlafrok taty, pod którym znajdowała się wyłącznie czarna bielizna, a moja
głowa spoczywała na... Chwila? Na skórze? Czy to możliwe? Nie miałam przecież
skórzanych poduszek, to byłoby nad wyraz dziwne, ale znałam ów zapach zbyt
dobrze. Woń materiału, oraz jeden z najprzyjemniejszych zapachów bożego świata,
uderzyły o moje nozdrza, mimo porannego zasmarkania. Podsumujmy… Skóra, David
Beckham, wanilia z cynamonem, żel do włosów, płyn do podłóg… Coś nie grało.
Zayn. Zayn pachniał Beckhamem i żelem do włosów, a w jego ramionach okrytych
czarną, skórzaną kurtką, zasnęłam. Tylko skąd tu wanilia, cynamon, a tym
bardziej pomarańczowy płyn do podłóg?
Spoglądając
przed siebie spostrzegłam tylko smukłe, nieopalone nogi w spodniach
podwiniętych przed kostkę. Kobieta miała na sobie granatową, aksamitną
marynarkę i białą koszulę pod spodem. Lecz nie to przykuło moją uwagę w pełni…
Olivia Whitemore – kobieta wysoka, szczupła, dobrze ubrana, mimo wszystko pełna
matczynego ciepła – w tym momencie wyglądała jak tornado, a jej twarz szpecił
grymas wściekłości. Och, już wiedziałam kto wrzeszczał, byłam tego więcej niż
pewna, tylko z jakiej przyczyny? Przeniosłam wzrok na Zayna, który mimo hałasu
słodko spał, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wyglądał jak prawdziwy mężczyzna z
potarganą fryzurą, coś al’a tej–nocy–było–ostro, kilkudniowym zarostem, w
swojej skórzanej kurtce. Dodatkowo tatuaże… Matko, miałam w łóżku gangstera –
motocyklistę, nie mojego małego, uroczego chłopca. Jezusie, on tak seksownie
rozchylał wargi kiedy spał… Crystal, nie gap się, twoja własna matka zapewne
chce wsadzić ci w ten mop, co trzyma prosto w dupę, ale… Dlaczego mama trzyma
mop?
-
Wspieramy powodzian? – mruknęłam zaspanym głosem, odnosząc się do podwiniętych
spodni – mamo, proszę, nie baw się w modną mamuśkę – ziewając widziałam, jak
gniew rozrysowuje się na jej twarzy. Tak, wcześniej też nie wiedziałam, że tak
idzie, ale ta wściekłość. Olivia emanowała nienawiścią do świata w owym
momencie.
-
Znasz kawał o „Nokillach”? – wycedziwszy to przez zęby, rzuciła mopem o ramę
łóżka. Czerwień na jej twarzy podchodziła już pod tę na włosach. Osobiście
wolałam mamę w blondzie, ale kobieta zmienną jest, prawda?
-
Mhm… - mruknęłam niepewnie.
-
Zaraz ty będziesz krzyczeć No Kill, Crysta, co ci odbiło?! – żywo gestykulowała
– nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale ten dom ma lśnić!
Zaczęłam
sobie wszystko powoli układać. Cholera, woda w wannie! Jak mogłam być tak
nieuważna?! Mogłam, przecież nazywam się Crystal Niezdara Whitemore, to
zobowiązuje… Kuźwa, ale ze mnie skończona kretynka. Byłam na siebie wściekła.
Nie dziwiłam się krzykom mamy, miała powód, coby wybuchnąć. Ja? Gdyby ktoś
zalał mi dom, ponad wszelką wątpliwość wyszedł by z niego w tempie
natychmiastowym. Zamkniętymi drzwiami.
-
Ale nie musisz się tak drzeć, Jezu, powycieram to – przetarłam twarz dłońmi.
Jeszcze nie doszłam do siebie po spaniu.
-
Pewnie… - prychnęła – znowu Malik – zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę
uśmiechającego się przez sen Zayna – kocham go jak syna, ale tobie już
kompletnie odbiło na jego punkcie – obie obrzuciłyśmy bruneta wzrokiem. Ja
pobłażliwym, Olivia natomiast karcącym.
-
Mamo, to nie tak…
-
Obojga was uziemiam, próby, Halloween, koncerty, może do mnie zadzwonić sam
Kennedy zza grobu, żadne z was stąd nie wyjdzie dopóki, dopóty woda nie będzie
stała do cholernych kolan!
-
Ale… - wydałam z siebie dziwny dźwięk, który wyrażał mniej więcej „spadaj”.
Poczułam zapotrzebowanie na hektolitry kofeiny.
-
Patricia wie i popiera. One Direction poczeka. Ach, zabieram Dantego, Electra
zostaje w domu…
-
Nie no, serio?! – materac zaczął skrzypieć, ponieważ Zayn niespokojnie się
poruszył. Budził się.
-
Serio, będę o szesnastej, jak się wyrobicie, zdążycie na imprezę – i już jej
nie było. Kurza twarz. Dostać szlaban w wieku osiemnastu lat. Okej, przegięłam,
ale nie musiała tak ostro się do mnie zwracać. Kochałam ją bardzo, jednak
widziałam, jaką transformację przeszła, pod wpływem choćby ostatniej ciąży.
Błyskawicznie schudła, ścięła i pofarbowała włosy, wróciła do pracy… Ale nie
była już tą samą Olivią Whitemore. Nie… Diametralnie się zmieniła. Niestety, na
gorsze.
Siedziałam
na łóżku jeszcze kilka minut, a może kilkanaście? Nie wiem, nie miałam zegarka,
wiem że zastygłam na długo, aby obmyślić plan działania. Z Harrym nie
rozmawiałam prawie wcale, pozostałych chłopaków nawet nie widziałam, a Zayn
szybko zasnął. Nie miałam pojęcia ile planują zostać i jaka jest ich dalsza
strategia. Nie było mi nic wiadomo o żadnym koncercie, wiedziałam teoretycznie
i praktycznie tyle, co kot napłakał, dodatkowo myśl, że jak chłopak wstanie,
będzie na mnie wściekły za ten szlaban, wierciła ogromną dziurę w moim brzuchu,
niczym wiertarka z prawdziwego zdarzenia. Co za felerny dzień – pomyślawszy
tak, wstałam z łóżka. Myliłam się, Zayn nie raczył nawet zamknąć ust, wciąż
delikatnie pochrapując. Ciekawe ile jeszcze planował spać. Godzinę, dwie, do
wieczora? Ach, znając jego możliwości nie obudziłby się nawet na obiad bez
przymusu… Ale może ów przymusu nie dostał? Niewiedza zaczęła robić się
uporczywa, jednak jako osoba uzależniona od porannej czarnej, gorzkiej,
sypanej, stwierdziłam, że nawet nie spróbuję myśleć bez kawy. Dlatego jakieś
dziesięć minut później, siedziałam po turecku na kuchennym stole, popijając
ukochany trunek, w ukochanym kubku.
Dalej,
Crysta, miałaś myśleć… Mhm, dobre sobie… Jak masz myśleć, kiedy na piętrze śpi
światowa gwiazda, w swoim pokoju młodsza siostra zachwyca się Arianą Grande,
oglądając Nickelodion, bateria w telefonie prawie padła, a woda zaczyna wsiąkać
w panele. Jesteś na dnie… To wszystko zaczęło robić się nieziemsko pokręcone.
Poczułam jakbym na moment wyszła ze swojego ciała, rozejrzała się po kuchni i
wróciła do niego z powrotem. Ogarnęła mnie taka typowo jesienna aura,
melancholia, odechciało mi się dosłownie wszystkiego, działałam w amoku.
Przestałam myśleć logicznie. Znacie ten moment, kiedy logika nagle staje się
nielogiczna? Aby coś zrozumieć, należy tego doświadczyć, zatem może dlatego
przestałam rozumieć siebie samą? Z amoku wyprowadził mnie dopiero odgłos
tłuczonego szkła i odczucie, jakby coś chciało wypalić skórę. Momentalnie
przetarłam twarz i spojrzałam na swoje dłonie, nie trzymałam już kubka, a
wrzątek musnął palce, kiedy z łoskotem wylewał się na wilgotną podłogę.
Zadrżałam. Hej, Crysta, obudź się! Chciałam dać sobie w twarz, dlaczego nic mi
nie wychodziło?! Psułam wszystko, czego się tknęłam. Stanąwszy bosymi stopami
na zimnych, mokrych kafelkach, wydałam z siebie dziwny dźwięk. Wyrażał on
czystą żałość i niechęć do życia. Powoli miałam dość. Czego? Rutyny. Tego, że
każdy dzień wyglądał identycznie, z małymi odstępstwami rzecz jasna, miałam
dość szkoły, cholernego Bradford, otaczających mnie ludzi. Nie chciałam takiego
życia, pragnęłam dostać się na szczyt, ale o własnych siłach. Nie mogłam
przestać marzyć. Chwyciwszy ścierkę, pozbierałam szkło. Kuźwa, przecięłam się.
Z opuszka kciuka zaczęła sączyć się krew, dlatego po raz kolejny jęknęłam,
biorąc palec do buzi. Zapowiadał się kolejny, pechowy poranek. Matko, ile
jeszcze takich przede mną?!
-
Co robisz, co jest? – to musiało wyglądać doprawdy komicznie. Zayn zastał mnie
kucającą nad rozbitą filiżanką, w całej mokrej, pełnej zacieków kuchni,
dodatkowo wciąż miałam na sobie wyłącznie szlafrok oraz bieliznę.
-
A, kucam sobie z nudy – sarknąwszy, spojrzałam prosto w zaspaną twarz bruneta –
przecież widzisz – wyrzuciłam skorupki po kubku do kosza na śmieci i
wyciągnęłam jeszcze jeden mop – tak jakby mamy szlaban.
Chłopak
jedynie zaśmiał się w odpowiedzi. Idę o głowę, że nie dowierzał. Koniec końców
był Zaynem Malikiem – gwiazdą muzyki, jednym z królów twittera, o ile nie
całego internetu, do cholery! Był zbyt sławny na szlaban. Jednak Olivię
Whitemore nie obchodziło to w najmniejszym stopniu. Mógłby być nawet samym
księciem Williamem, jeśli ona coś postanowiła, tak MUSIAŁO się stać.
-
Nie, Zaynie, serio, mamy szlaban – podałam mu mop, a ten chwycił kij, nie
spuszczając ze mnie wzroku. On naprawdę zapomniał, że Olivia dostała od
Patricii pełne pozwolenie na karanie jej syna? Tak samo nagrodzenie, czy inne,
typowo matczyne sprawy. Ale tak to już jest, kiedy wprowadzasz się naprzeciw
najlepszej przyjaciółki. Zayn też będzie mógł bez skrupułów chłostać moje
dzieci…
-
Chyba TY masz szlaban – nerwowo zachichotał i wytarmosił swoje włosy. Nie miał
na sobie kurtki, nie miał też koszulki, ale z przyzwyczajenia mój wzrok nie
uciekał na jego klatkę piersiową. Ach, ten moment kiedy on wygląda lepiej od
ciebie, nawet kiedy wygląda źle, a ty wyglądasz cudownie. Zayn był typem
przystojniaczka, cóż poradzić, bo spójrzmy prawdzie w oczy, co w urodzie Malika
nie było doskonałe?
Pan
Jestem–Perfekcją–Nawet–Kiedy–Czuję–Się–Jak–Gówno zlustrował pomieszczenie
wzrokiem, gdy pokręciłam przecząco głową. Domyślił się, że zostawiłam włączoną
wodę w wannie, ale nie poczuł się winny, ja też go nie obwiniałam, jak na
przykład Harry’ego za połamane róże pani Thomas, po prostu… Po prostu musiałam
zwalić na kogoś winę i poszukać dodatkowych rąk do pracy. Nie widzieliśmy się
tak długo, a on nie dość, że przyjechał bez zapowiedzi, to jeszcze mówił
niewiele. Ale Zayn z natury był małomówny, no chyba że się napił, wtedy mógłby
gadać, gadać, gadać…
Westchnąwszy
ciężko, otworzył szafkę pod zlewem. Jeszcze pamiętał, gdzie moja mama trzyma
detergenty, nie wiem dlaczego, ale uznałam to za urocze. Ciekawe ile jeszcze
pamiętał… W ostateczności nalał do białej miski ciepłej wody, traktując ją
pomarańczowym płynem do podłóg.
-
No co? – zapytał po chwili, z rozbawieniem.
-
No nic – odpowiedziałam może zbyt szybko, obracając wzrok. Jednak mimo
wszystko, na moją twarz wpełzł uśmiech pełen dumy. Z jakiej racji? – ubiorę się
tylko – wtedy i Zayn się uśmiechnął, a ja pomknęłam na górę. Wzięłam szybki
prysznic, ubrałam zwykłe, brudne dresy, wykonałam fryzurę, która miała być
kokiem, a okazała się jakimś gównem uwitym na środku głowy z moich ciemnych
kosmyków, dodatkowo nie siliłam się nawet coby wytrzymać w szelkowatym chłamie,
czytaj w staniku. Po prostu nie umiałam się powstrzymać i na gołe ciało
zarzuciłam Zaynową koszulkę z nadrukiem batmana. I znów się uśmiechnęłam, tylko
jeszcze szerzej, dlaczego chciałam piszczeć? David Beckham, ta koszulka cała
pachniała Davidem Beckhamem, chwila… Armani… nagle zachciało mi się wąchać
Armaniego? Głupie, zapomnijmy o tym, sam Armani nie mógł równać się z tą
koszulką i jej właścicielem, czekającym na dole. Wrócił. Boże, Zayn wrócił! To
nie był sen…
Po
dwudziestu minutach zmywania podłóg byliśmy już zmęczeni, rozmawialiśmy o
nieistotnych sprawach. Praktycznie rzecz ujmując to Malik mówił, a ja
słuchałam, co rzadko się zdarzało. Nie narzekam, taki obrót spraw bardzo mnie
ucieszył. Dowiedziałam się co u chłopaków, gdzie grali, jak mijały pijane
wieczorki, zdał mi nawet relacje z jakiegoś wywiadu, bo bez powodu skłamałam,
że nie oglądam każdego jego występu w telewizji. Tak, niech myśli, że mam
życie…
-
Więc… - oparłam się o swój mop – dlaczego jesteś w Bradford, w sumie to jesteście
i ilu was jest?
-
Wszyscy prócz Liama, złapał grypę żołądkową – Zayn skrzywił się, mówiąc o
niedoli przyjaciela – wiesz, ludzie z Modestu się pozmieniali, dziewczyny na
twitterze szaleją, że mało czasu spędzamy razem, dlatego jesteśmy – wzruszył ramionami
– żyć nie umierać – usiadł na blacie. Zapadła cisza, przerywana jedynie przez
dźwięk jakiejś piosenki Ariany Grande, której tytułu nawet nie znałam.
Pieprzona Electra, czemu nie mogła słuchać sama nie wiem The Rolling Stones?!
Ale z ciebie ździra, Crystal, akceptacja, każdy słucha co lubi…
-
Tylko dlaczego Bradford, a nie hmm, Doncaster? – ciągnęłam temat, znów
rozglądając się po kuchni. Mimo, że woda nie stała już do kostek i tak w całym
domu panował okropny bałagan. Naczynia w zlewie, pranie, zabawki Dantego,
jakieś kolorowanki Electry… Owszem, nie musiałam tego robić, ale jeśli nie ja,
to mama. Tata siedział w pracy, mama podrzucała tylko młodego do koleżanki i
sama zapierniczała. Chociaż nienawidziłam sprzątać, często to robiłam, z
dobroci serca, ot co!
-
Babcia Katherine – Malik aż się wzdrygnął i wrócił do roboty, wycierając
szmatką zacieki na szafkach – mama zadzwoniła z pretensjami, że znowu nie
będzie mnie na urodzinach babci. To durne, ale…
-
Proszę, znam babcię Katherine – wywróciwszy oczami, przetarłam stół.
-
Teraz cztery piąte One Direction zaśpiewa jej Happy birthday i może dożyje
setki – pokazał kciuki w górę, a ja parsknęłam.
-
Matko, pamiętam, jak łapała nas za policzki…
-
Też pamiętam! Ale… - Zayn spojrzał na mnie z pełną powagą – za piętnaście minut
cię opuszczę – zamarłam. Nie! Dlaczego?! Głupi Malik! I już nie chodziło o to,
że mieliśmy mieć szlaban wspólnie, po prostu… Ja tak bardzo nie chciałam żeby
wychodził.
-
Mhm – uniosłam obie brwi – okej – i już miałam pytać na jak długo zostają,
kiedy drzwi frontowe zaskrzypiały. Momentalnie wstrzymałam oddech. Lottie, o
cholerna cholera!
Lottie
obiecała zająć się dekorowaniem sali gimnastycznej na szkolną imprezę
halloweenową, na którą i tak zapewne bym nie zdążyła, ale nieważne! Ja również
zobligowałam się pomóc. Myślałam, że dziewczyna mnie udusi, bo mój telefon
ponad wszelką wątpliwość wibrował spokojnie na stoliku nocnym. Zerwałam się na
równe nogi, mijając korytarz. Pobiegłabym na górę, gdyby nie zatrzymali mnie
Niall z Louisem.
-
Wymoczka, gdzie tak pędzisz? – odezwał się Tomlinson, a z jego twarzy nie
schodził szeroki uśmiech. Wymoczka, pff, dobre sobie! Nazywał mnie tak ponieważ
poznaliśmy się w niefortunnej sytuacji, kiedy to cała mokra próbowałam zabić
wzrokiem jego najlepszego przyjaciela. Na pierwszy rzut oka Harry i Louis mogli
być nawet parą, jednak tylko się przyjaźnili i była to typowo silna, męska
przyjaźń.
-
Muszę odebrać telefon, Szyderco – odpowiedziałam, zakładając ręce na piersi. Poczułam się naga. Nie miałam na
sobie stanika, a moja fryzura, brak makijażu oraz koszulka Zayna prezentowały
się nadto dwuznacznie. Jeśli wiedzieli, że spędził tu noc, idę o głowę, że ich
domysły nie prowadziły do naszej dwójki przy kurna różańcu!
-
Nic nie dzwoni – Louis zmarszczył czoło.
-
Uwierz, na pewno dzwoni… - zawahałam się, spoglądając na Nialla. O tak, to był
świetny pomysł – Horan, mam dla ciebie zadanie…
-
Zamieniam się w słuch – Irlandczyk spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem.
Lubiłam go, był w porządku.
-
Wiesz gdzie jest szkoła, na sto procent będziesz wiedział, koniec końców,
znajdź liceum numer dwa i poszukaj Sali gimnastycznej. Tam dotrzyj do Charlotty
B…
-
I Laurel, prawda? – Niall wszedł mi wpół słowa – spokojnie, znajdę Lu,
skinąwszy, zapiął kurtkę i udał się do wyjścia. O co chodziło? Czy Niall…
Nieważne, muszę wypytać Laurel. Potem przeniosłam wzrok na Louisa.
-
Spokojnie, słońce, zabieram tylko Zayna i znikam – uniósł obie ręce do góry,
jakby w geście obrony. Nie, nie wyganiałam go, w sumie nic nie miałam do
Tomlinsona… Boże, a może ja straszyłam nieumalowaną mordą? Wtem w całym domu
zapanowała cisza. Electra wyłączyła radio i niepewnie zeszła po schodach.
Spojrzeliśmy z Louisem po sobie, a dziesięciolatka wstrzymała oddech. Patrzyła
na chłopaka wielkimi, zielonymi oczami, po czym jak mniemam stłumiła pisk.
-
O. Mój. Panie, to ty? – przegryzła wargę.
-
Ja… - odpowiedział niepewnie, uśmiechając się pobłażliwie. Wiedziałam, że ta
sytuacja bardziej rozbawiła szatyna niż mnie. Directionerka, Louis Girl się
znalazła. Electra jedynie zaklaskała w dłonie i zamiast jak cywilizowana fanka
poprosić idola o autograf, czy zdjęcie, zaśmiała się doprawdy przerażająco, w
następnej chwili znikając na górze.
-
Dobra, to było dziwne… - zmarszczyłam brwi.
-
Eee tam, nie znasz definicji dziwne – on tylko machnął ręką. Kurczę, Louis był
tak pozytywną osobą, on aż emanował tą „dobrą energią” – Zaaayn?! Musimy
spadać…
Po
tych słowach przestałam zwracać uwagę na to co się działo. Okej, nie mogłam
spędzić z Zaynem każdej chwili, ale po tak długim czasie rozłąki te kilka
godzin to było naprawdę niewiele. I znów posmutniałam, nie zdążyłam nawet
zapytać kiedy wyjeżdżają… Po ich wyjściu, nalałam sobie szklankę wody i wypiłam
ją jednym haustem. Kolejną doprawiłam czymś mocniejszym, tak na lepsze
sprzątanie i zagłuszając Arianę Grande, rozkręciłam AC/DC na pełną moc
głośników. Wybacz pani Thomas, wybacz Electra, wybacz całe osiedle, nie mogłam
przecież tłuc się po domu bez sensu. Crystal, czas się przysłowiowo „dojebać”.
On the highway to hell!
*~*
Kolejna
piosenka, kolejne niegramotne kroki, które miały być tańcem, kolejna wyświecona
półka, kolejny zignorowany krzyk Electry, kolejne psiknięcia konwaliowego
detergentu… Dochodziła osiemnasta, dlatego na dworze zaczęło się ściemniać,
pieprzona jesień. Matko, jak ja nienawidziłam jesieni, wszystko było takie
szare, pognite, życie uchodziło nawet z człowieka, powodując, że odechciewało
się rano wstawać z łóżka. O stokroć wolałam lato, czy choćby zimę. Dlaczego?
Otóż… Osobiście nienawidziłam niedopowiedzeń, żyć w niedopowiedzeniu, to jak
żyć w brazylijskim serialu. Albo piździ, że chce dupę urwać, albo praży, że
chce samego diabła z piekieł wypędzić, nie ma nic pomiędzy! Tak, nie, nie
istnieje nie wiem. Bradford było właśnie takim nie wiem. Na pierwszy rzut oka
miasto importowe, to jest coś!, ale jeśli ktoś łaknący prawdziwego, wielkiego
życia urodził się na małym osiedlu, wśród dobrze znanych każdemu sąsiadowi
ludzi, wie jak wielką katorgą jest egzystować w Bradford na co dzień.
Zrozumiałam to już w wieku jedenastu lat, kiedy spędziłam ferie zimowe u
dziadków w samym centrum Londynu. Szczerze? Tam wszystko jest takie, takie,
uch! Inne! Brytyjczyk zapomina, że jest Brytyjczykiem, słysząc akcenty i widząc
kulturę całego świata. Do czego zmierzam? Życie w Londynie, to jak życie w
amerykańskim serialu. Człowiek ciągle trzyma rękę na pulsie kulturalnego
wszechświata. Teatr, opera, balet, książki, muzyka, filmy, artyści – wszystko
tam jest i wszystko tam się dzieje. Taka prawda. Chodniki wciąż okupują kolejne
postaci, sklepy przepełniają się ludźmi… Skrótowo: żyć nie umierać. Londyn to
miasto, które nigdy nie śpi. Osiedle na przedmieściach Bradford było małe,
nudne, a najciekawszym wydarzeniem ostatnich czasów okazywał się, hmm… Sama nie
wiem, remont kuchni na przykład. Zdecydowanie nie nadawałam się do miejsca,
gdzie każdy znał każdego, a sklepy stały „trzy na krzyż”. To tak jakby zamiast
Nowego Jorku wybrać Delwood… Cóż, niektórzy ludzie po prostu nie lubili
londyńskiego zgiełku, ale czy ja prosiłam mamę o przeprowadzkę całej rodziny?
Czy nie mogłabym zamieszkać z dziadkami, albo w jakimś małym mieszkanku? I może
udałoby mi się ich przebłagać, ale zawsze znalazł się jeden problem – szkoła.
Skończysz szkołę – zamieszkasz gdzie chcesz. Tyle że ja kurewsko nie chciałam
jej kończyć…
Kiedy
przez przerwę między piosenkami na playliście, udało mi się usłyszeć dzwonek do
drzwi, wywróciłam oczami. Kogo niosło do Whitemore’ów o tej godzinie? Zayn i
reszta siedzieli na urodzinach babci Katherine, mamie zostało z pół godziny do
końca pracy, tata? Ale tata by nie dzwonił.
- I can't get no satisfaction – podśpiewując
pod nosem tekst jednego z hitów The Rolling Stones, którego dźwięk wypełnił
właśnie cały dom i okolice, otworzyłam. Byłam w sumie dość rozbawiona i
zakręcona. Wciąż miałam na sobie koszulkę Malika, brudne dresy, koko–kupę na
łepetynie, ale zdążyłam pomalować jedno oko, w sumie to z nudy podczas picia
zielonej herbaty i zajadania ukochanych wafli ryżowych. Grunt w pracy, to
dobrze spędzona przerwa!
-
I can't get no satisfaction – delikwent na ganku, zamiast powiedzieć po co
przyszedł, zaśpiewał tylko dalszą część piosenki. Zadarłam więc głowę i
zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Stylesa. I tak wiedziałam, że to on. Wysoki
facet w płaszczu, pachnący Armanim. Proszę…
-
Czego szukasz? – uraczyłam go najbardziej sztucznym i przepełnionym jadem
uśmieszkiem. W sumie, jeszcze nie wiedziałam jak ukarać Harry’ego, bo rzecz
jasna byłam zła o te felerne róże.
-
Crystal Whitemore, mieszka tu taka? – uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy
trącił palcem moją koko-kupę. Wywróciłam oczami.
-
Wyczucie czasu wciąż masz takie same – prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
Nie widzieliśmy się dwa piękne lata, a on musiał wybrać moment, raz – kiedy
brałam prysznic, dwa – kiedy wyglądałam jak krzyżówka modliszki z żabą, bo
sekcji zwłok hipopotama.
-
Najwidoczniej – wciąż staliśmy w drzwiach i nie planowałam tego zmieniać – coś
ci się stało w twarz? – zauważył, że tylko jedno oko było pomalowane.
-
Pierdol się – nie mając pomysłu na ripostę, poszłam w klasyk.
-
Takie brzydkie słowa, z takiej ładnej buzi? – Harry wydął dolną wargę, udając
smutek. I już sama nie wiem, czy bardziej zdziwił mnie ten komplement, czy
fakt, że Loczek nie powiedział „Sama się pierdol”, co byłoby wręcz oczywiste.
-
Och, wybacz obrazę majestatu – zadrżałam, na dworze wiało, ale nie chciałam dać
za wygraną i nie chciałam pytać, czy wejdzie. Niech sam poprosi. Tyle, że
Styles miał na sobie płaszcz, ja wyłącznie T-shirt – Ale zanim zapuszczę
korzenie, co tu robisz?
-
Zayn prosił, żebym sprawdził czy nie utonęłaś w syfie. Wczoraj róże, dziś
zalany dom… - zacmokał. Czy ten fagas śmiał nabijać się z mojego wrodzonego
pecha?!
-
Dzięki za troskę – znów uśmiechnęłam się nieszczerze – ale pamiętaj, że to ja
trzymam drzwi – zmrużyłam oczy – i przypadkiem mogę złamać ci nos – Harry
również zmrużył oczy i żeby spojrzeć prosto w moje, musiał lekko pochylić
głowę. Smutne, ale prawdziwe…W sumie… Miał bardzo ładne oczy, duże, tak jak ja
– zielone. Był wysoki, przystojny, lubiłam to jak pachniał… Nie, Crysta. To
wrzód na małpim tyłku, próbujesz pozbyć się wrzoda, nie grasz w programie
„ciota szuka męża”. Jednak mimo wszystko nie potrafiłam odwrócić wzroku. Ta
scenka nie była szczególnie romantyczna, nie była też niezręczna, była fascynująca,
przynajmniej dla mnie. Taka… Taka inna. Nie widziałam w tym jednym, prostym
spojrzeniu żadnej rutyny. Było nowe, ekscytujące i…
-
O cholerka, jak zimno! – podniosłam głos i aż podskoczyłam. Przenikliwy,
jesienny wiatr dostał się do przedsionka tak nagle, nie panowałam nad tym
odruchem, a przez ton, jakiego użyłam, Harry po prostu zabrechtał.
-
Może wejdziemy do środka? – wykonał ten sam ruch i również podniósł głos.
Palant! Cha! Ale to on się wprosił, ja nie zaproponował, żeby wszedł! Jakby co…
Dlatego
po jakiś dziesięciu minutach ja składałam pranie, a Styles przyglądał mi się z
uwagą. Nie proponowałam mu herbaty, jakbym zaproponowała komukolwiek innemu,
jedyne co powiedziałam, to to, aby zdjął buty i po prostu milczałam. Niech
pozna moją mściwość, zniszczył róże pani Thomas, mnie się dostało, to i jemu
powinno się dostać…Róże… Jezu, jak ten facet denerwował, choćby tym, że
istniał, ale niektórzy ludzie tak mają, zatem tryb „Doprowadzic Crystal Do
Szewskiej Pasji” musiał włączyć jeszcze przed postawieniem stopy na osiedlu.
Skubany, ja się denerwowałam, a jemu to najwidoczniej zwisało.
Harry–Pieprzony–Styles nie był mi tak obojętny, jak to się mogło wydawać… Okej,
dobra, był mi obojętny! Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu, masz go głęboko w
dupsku. Przestań się na mnie gapić, wiem że wyglądam jak down, z jednym,
pomalowanych okiem, skurwysynu!
-
Dlaczego to robisz? – i znów cha! To on zaczął rozmowę! Boże, Crys, jesteś
żałosna…
-
Robię co? – fail, miałam się do niego nie odzywać. Walić to, wal to…
-
Myślałem, że masz pościerać podłogę – rozejrzał się po salonie. Błyszczał, a ja
byłam z siebie piekielnie dumna.
-
Pościerałam – odparłam lakonicznie, co najwidoczniej zaczynało go denerwować.
Dodatkowo mój ton był cierpki, jakbym przymusowo znosiła jego obecność. W
sumie…
-
Czemu składasz pranie? – zamarłam na moment i spojrzałam na spodnie Electry,
które właśnie trzymałam w ręku. Uśmiechnąwszy się pod nosem, wróciłam do
swojego zajęcia bez komentarza. Wiedziałam, że o to zapyta, byłam więcej niż
pewna, ale i tym odrobinę mnie zezłościł. Nie tak, jak wejściem do łazienki dwa
lata temu… Po prostu, byłam na niego zła, a banalne pytanie podsyciło
zdenerwowanie. Odpowiedziałam dopiero po dwóch, albo nawet trzech minutach
głębokiej ciszy między nami. Rzecz jasna The Rolling Stones wciąż grali,
powodując to, że nie zrobiło się niezręcznie.
-
Bo nie nazywam się Styles – zabrałam się za kolejną parę spodni, tym razem
należącą do taty – nie mam piętnastu pranioskładaczek od tego – bardziej
fuknęłam, niż powiedziałam – nie mam siedemdziesięciu sprzątaczek, kolesia od
czyszczenia basenu, ach tak, ja nie mam basenu… - zrobiłam tak zwany Bitchface
– osiemnastu kelnerek, Jana – służącego, dwóch szoferów – Harry zaczął się
śmiać, że też musiał mieć tak zaraźliwy śmiech! Zamiast brzmieć poważnie,
również zarechotałam – nie zapomnijmy o kwadrylionie striptizerek i jeszcze raz
tylu dziwkach – super, miałam być zła, a oboje śmialiśmy się już w głos.
Dlaczego ten dekiel reagował śmiechem?! Poniekąd gościa obrażałam…
-
Pomnóż to przez siedem – zasłonił usta ręką – jeszcze dziwkarze jak zachce mi
się w dupę – nie wyrobiłam, wybuchłam tak szczerym i gromkim napadem radości…
Nikt prócz osób bardzo mi bliskich nie słyszał tego skowyczenia, ale kiedy
zaczynałam się tak śmiać, nie potrafiłam się opanować przez najbliższe dziesięć
minut.
-
Ej, Whitemore, ty płaczesz, czy się śmiejesz?! – zaczęłam charczeć i podciągać
nosem. Jeszcze się zemszczę Harry Kutafonie Stylesie, jeszcze się zemszczę…
Spoważniałam. Starałam się na niego nie patrzeć, ponieważ kiedy to robiłam,
znów wybuchałam śmiechem. Nie, ty wciąż jesteś na niego zła. Co za dureń!
-
Nadal mi nie odpowiedziałaś – po kolejnych minutach wspólnego milczenia,
postanowił drążyć temat.
-
A co mam mówić? Wiesz, normalni nastolatkowie z natury pomagają swoim rodzicom.
To tak działa, że dobro się zwraca. No i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego,
jak bardzo ich odciążam – Harry zamyślił się na moment. Poczułam dumę z
własnych słów. Szczerze? Wcześniej sama o tym nie pomyślałam. Byłam uprzejma, bo
tak trzeba, robiłam porządki, tak trzeba, umiałam się zachować, bo tak trzeba.
Nie miałam z tym większego problemu, a potem, kiedy mama wracała z pracy taka
zmordowana i rzucała chociaż krótkie „Crysta, jesteś bohaterem dnia”,
wiedziałam, że zrobiłam coś dobrego, jednak dopiero gdy tak jakby zacytowałam
Stylesowi słowa Olivii, sama je zrozumiałam. Akcja – reakcja. Do chłopaka
również dotarło, przynajmniej tak myślałam, ponieważ ściągnął z nadgarstka
gumkę do włosów i zrobił sobie identycznego koka-kupę na czubku głowy, swoją
drogą pasowały mu włosy do ramion, wyglądał uroczo... okej nie powiedziałam
tego, a potem wziął w ręce moją koszulę w czerwono-czarną kratę. Na chwilę
przestałam składać pranie, przyjrzałam się Harry’emu z uwagą. Walczył z
ubraniem długo, aż wreszcie zwinął je w kłębek.
-
Kurwa! – zakląwszy rzucił materiałem o podłogę.
-
Takie brzydkie słowo, z takiej ładnej buzi? – powtórzyłam jego wcześniejsze
zdanie-komplement, podając chłopakowi koszulę. Sama nie wiem dlaczego
postanowiłam się w to bawić. Miałam być na niego wściekła…
-
Pierdolenie o Szopenie – wywrócił oczami, na co się skrzywiłam. Nadmiar
brzydkich słów. Ajajaj…
-
Więc trzymaj tu – kazałam mu przytrzymać koszulę za ramiona, a sama ją
zapięłam, potem bezproblemowo złożyłam – wuala – odłożywszy ubranie na kupkę
swoich rzeczy, zabrałam się za parowanie skarpetek. Harry natomiast chwycił w
dłonie mój stanik. Świetnie, no pewno Styles!
-
Składać? – zapytał zadziornie – a może ubierzesz? – zauważył. Biorąc pod uwagę
fakt, że naprawdę miałam nieduży biust, miałam też nadzieję, że nie zauważy,
ale Harry był spostrzegawczy, nie mogło mu to umknąć. Aż dziwiłam się, że nie
rzucił uszczypliwą uwagą odnośnie koszulki Zayna, ach Crysta, nie chwal dnia
przed zachodem słońca, choć swoją drogą słońce już zaszło, hmmm… Jednak noc
jest nadal młoda…
-
Sam możesz ubrać, jeśli chcesz – wystawiłam rękę w kierunku stanika, a Loczek
uśmiechnął się cwanie – nie, nie możesz go zabrać – wywróciłam oczami, wtedy do
pokoju weszła mama… Wyczucie czasu niczym u Stylesa – pomyślawszy tak, posłałam
rodzicielce szczery uśmiech.
-
Wow, jak tu czysto! – rozejrzała się dookoła. Jej głos był delikatny i słychać
było w nim pełnie dumy. Puszenia się jak paw ciąg dalszy… - dzięki, słoneczko,
kupiłam ci… - a wtedy zorientowała się kto stoi naprzeciw mnie i co trzyma w
dłoni. Spojrzeliśmy z Harrym po sobie – kolega pomaga ci składać pranie? –
mamo, kocham cię!
-
Tak jakby, uczy się – odebrałam od Olivii zakupy, niosąc je do kuchni.
-
Chwila… - oboje poszli za mną. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Styles nie
wrócił na urodziny babci Zayna, ach tak… Nie było pytania. – to ten ładny, co
mi się najbardziej podoba? – zapytała, a Harry uśmiechnął się pokrzepiająco.
Świetnie, nagle mam w rodzinie same Directionerki!
-
Tak, mamo, to ten – odszepnęłam w sumie tak głośno, jak mówiłam normalnie,
podczas gdy kobieta wywróciła oczami.
-
Harry – przedstawił się i uścisnął dłoń mamy. Myślałam, że magicznym cudem
wyczaruję sobie przycisk – katapultę. Dlaczego musiała wrócić akurat teraz?!
Ale nie. Nie mógł tylko uścisnąć jej dłoni, musiał ją do tego ucałować! –
przyszedłem zabrać Crystal na imprezę halloweenową – chłopak spojrzał na mnie
kątem oka, pod wpływem czego prychnęłam.
-
Jasne, nigdzie nie idę – założyłam ręce na piersi.
-
Jak to? Przecież chciałaś iść? – mama zmarszczyła brwi. Och, Olivio, gdybyś
wiedziała! Koniecznie musiałam z nią pogadać na temat tego kogo lubimy, a kogo
tak niekoniecznie.
-
Ale już nie chcę, kobieta zmienną jest – przegryzłam wargę.
-
No dalej… Będzie fajnie, odwiozę cię – Harry dźgnął mnie w bok, jakbyśmy byli
dobrymi znajomymi. Co ten idiota odwalał?! Wydałam z siebie dziwny dźwięk, po
raz kolejny tamtego dnia.
-
Dobra – palnęłam – daj mi dziesięć minut…
-
Łap, Crys – zanim wyszłam z kuchni, rzucił mi jeszcze ten stanik – może się
przydać – i on, i mama zachichotali. Fajnie kuźwa macie…
-
Dzięki – stanąwszy w futrynie, obróciłam się na pięcie – Hazz – posłałam mu
jeden z tych teatralnych uśmieszków, po czym poszłam do siebie. Co on odpierniczał,
do jasnej Anielki?!
Od:
Ja
Do:
Zaynie
"Następnym
razem nie wysłać Stylesa, tylko napisz xx
Od:
Zaynie
Do:
Ja
"Co?
Jest z tobą?! Wyszedł tylko zajarać...
Od:
Zaynie
Do:
Ja
"Będziesz
na imprezie?"
Od:
Ja
Do:
Zaynie
"OMG,
nie mów, że będziesz! Jdjdhfjaksjdjanssn♥♥♥♥"
*~*
Witajcie pod tym wybitnie długim rozdziałem. Miałam go dodać w święta, ale poległam, dlatego połączyłam go z następnym i wynagradzam nieobecność. Dziś albo jutro wpadnę z komentarzami, jednak z tableta, którego jeszcze nie ogarniam. Wybaczcie moje niedojebanie mózgowe ;)
Jak się podobało? Wolicie Crystal z Zaynem, czy z Harrym? Ja osobiście z tym drugim.
200 procent seksu *.*
@typowe_ff // YourLittleBoo1