niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział czwarty

Rozdział dedykuję Natalie HS, już prawie nadrobiłam całe Twoje opowiadanie! xx
Ten rozdział jest wybitnie długi, raczej więcej takich tu nie będzie. Wcześniej był podzielony na dwie części, jednak idealnie się ze sobą łączą.
Wystąpi i Harry i Zayn ;), miłej lektury 
xx
"Ich dwoje, to jak sto razy tyle problemów"
Obudził mnie dramatyczny krzyk, który przebiegł pod sklepieniem korytarzy, odniosłam wrażenie, że zaczął pulsować nieludzką mocą i gdyby ktoś, kto krzyczał, podgłośnił się jeszcze o choćby jeden decybel, okna, szybki wszelkiego rodzaju, lustra, a w ostateczności i kieliszki, rozsypałyby się w drobny mak. Dawno nie słyszałam tak donośnego wrzasku, a właściciel tych nieziemsko mocnych strun głosowych, albo raczej właścicielka? Serio, ciężko było dojść do tego, czy wrzeszczy kobieta, czy może mężczyzna… Koniec końców już nie chodziło o podziw dla autora krzyku, chodziło o fakt, że krzyczał moje imię.
Uniosłam zaspane powieki i przetarłam twarz dłonią. Wciąż miałam na sobie puchaty szlafrok taty, pod którym znajdowała się wyłącznie czarna bielizna, a moja głowa spoczywała na... Chwila? Na skórze? Czy to możliwe? Nie miałam przecież skórzanych poduszek, to byłoby nad wyraz dziwne, ale znałam ów zapach zbyt dobrze. Woń materiału, oraz jeden z najprzyjemniejszych zapachów bożego świata, uderzyły o moje nozdrza, mimo porannego zasmarkania. Podsumujmy… Skóra, David Beckham, wanilia z cynamonem, żel do włosów, płyn do podłóg… Coś nie grało. Zayn. Zayn pachniał Beckhamem i żelem do włosów, a w jego ramionach okrytych czarną, skórzaną kurtką, zasnęłam. Tylko skąd tu wanilia, cynamon, a tym bardziej pomarańczowy płyn do podłóg?
Spoglądając przed siebie spostrzegłam tylko smukłe, nieopalone nogi w spodniach podwiniętych przed kostkę. Kobieta miała na sobie granatową, aksamitną marynarkę i białą koszulę pod spodem. Lecz nie to przykuło moją uwagę w pełni… Olivia Whitemore – kobieta wysoka, szczupła, dobrze ubrana, mimo wszystko pełna matczynego ciepła – w tym momencie wyglądała jak tornado, a jej twarz szpecił grymas wściekłości. Och, już wiedziałam kto wrzeszczał, byłam tego więcej niż pewna, tylko z jakiej przyczyny? Przeniosłam wzrok na Zayna, który mimo hałasu słodko spał, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wyglądał jak prawdziwy mężczyzna z potarganą fryzurą, coś al’a tej–nocy–było–ostro, kilkudniowym zarostem, w swojej skórzanej kurtce. Dodatkowo tatuaże… Matko, miałam w łóżku gangstera – motocyklistę, nie mojego małego, uroczego chłopca. Jezusie, on tak seksownie rozchylał wargi kiedy spał… Crystal, nie gap się, twoja własna matka zapewne chce wsadzić ci w ten mop, co trzyma prosto w dupę, ale… Dlaczego mama trzyma mop?
- Wspieramy powodzian? – mruknęłam zaspanym głosem, odnosząc się do podwiniętych spodni – mamo, proszę, nie baw się w modną mamuśkę – ziewając widziałam, jak gniew rozrysowuje się na jej twarzy. Tak, wcześniej też nie wiedziałam, że tak idzie, ale ta wściekłość. Olivia emanowała nienawiścią do świata w owym momencie.
- Znasz kawał o „Nokillach”? – wycedziwszy to przez zęby, rzuciła mopem o ramę łóżka. Czerwień na jej twarzy podchodziła już pod tę na włosach. Osobiście wolałam mamę w blondzie, ale kobieta zmienną jest, prawda?
- Mhm… - mruknęłam niepewnie.
- Zaraz ty będziesz krzyczeć No Kill, Crysta, co ci odbiło?! – żywo gestykulowała – nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale ten dom ma lśnić!
Zaczęłam sobie wszystko powoli układać. Cholera, woda w wannie! Jak mogłam być tak nieuważna?! Mogłam, przecież nazywam się Crystal Niezdara Whitemore, to zobowiązuje… Kuźwa, ale ze mnie skończona kretynka. Byłam na siebie wściekła. Nie dziwiłam się krzykom mamy, miała powód, coby wybuchnąć. Ja? Gdyby ktoś zalał mi dom, ponad wszelką wątpliwość wyszedł by z niego w tempie natychmiastowym. Zamkniętymi drzwiami.
- Ale nie musisz się tak drzeć, Jezu, powycieram to – przetarłam twarz dłońmi. Jeszcze nie doszłam do siebie po spaniu.
- Pewnie… - prychnęła – znowu Malik – zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę uśmiechającego się przez sen Zayna – kocham go jak syna, ale tobie już kompletnie odbiło na jego punkcie – obie obrzuciłyśmy bruneta wzrokiem. Ja pobłażliwym, Olivia natomiast karcącym.
- Mamo, to nie tak…
- Obojga was uziemiam, próby, Halloween, koncerty, może do mnie zadzwonić sam Kennedy zza grobu, żadne z was stąd nie wyjdzie dopóki, dopóty woda nie będzie stała do cholernych kolan!
- Ale… - wydałam z siebie dziwny dźwięk, który wyrażał mniej więcej „spadaj”. Poczułam zapotrzebowanie na hektolitry kofeiny.
- Patricia wie i popiera. One Direction poczeka. Ach, zabieram Dantego, Electra zostaje w domu…
- Nie no, serio?! – materac zaczął skrzypieć, ponieważ Zayn niespokojnie się poruszył. Budził się.
- Serio, będę o szesnastej, jak się wyrobicie, zdążycie na imprezę – i już jej nie było. Kurza twarz. Dostać szlaban w wieku osiemnastu lat. Okej, przegięłam, ale nie musiała tak ostro się do mnie zwracać. Kochałam ją bardzo, jednak widziałam, jaką transformację przeszła, pod wpływem choćby ostatniej ciąży. Błyskawicznie schudła, ścięła i pofarbowała włosy, wróciła do pracy… Ale nie była już tą samą Olivią Whitemore. Nie… Diametralnie się zmieniła. Niestety, na gorsze.
Siedziałam na łóżku jeszcze kilka minut, a może kilkanaście? Nie wiem, nie miałam zegarka, wiem że zastygłam na długo, aby obmyślić plan działania. Z Harrym nie rozmawiałam prawie wcale, pozostałych chłopaków nawet nie widziałam, a Zayn szybko zasnął. Nie miałam pojęcia ile planują zostać i jaka jest ich dalsza strategia. Nie było mi nic wiadomo o żadnym koncercie, wiedziałam teoretycznie i praktycznie tyle, co kot napłakał, dodatkowo myśl, że jak chłopak wstanie, będzie na mnie wściekły za ten szlaban, wierciła ogromną dziurę w moim brzuchu, niczym wiertarka z prawdziwego zdarzenia. Co za felerny dzień – pomyślawszy tak, wstałam z łóżka. Myliłam się, Zayn nie raczył nawet zamknąć ust, wciąż delikatnie pochrapując. Ciekawe ile jeszcze planował spać. Godzinę, dwie, do wieczora? Ach, znając jego możliwości nie obudziłby się nawet na obiad bez przymusu… Ale może ów przymusu nie dostał? Niewiedza zaczęła robić się uporczywa, jednak jako osoba uzależniona od porannej czarnej, gorzkiej, sypanej, stwierdziłam, że nawet nie spróbuję myśleć bez kawy. Dlatego jakieś dziesięć minut później, siedziałam po turecku na kuchennym stole, popijając ukochany trunek, w ukochanym kubku.
Dalej, Crysta, miałaś myśleć… Mhm, dobre sobie… Jak masz myśleć, kiedy na piętrze śpi światowa gwiazda, w swoim pokoju młodsza siostra zachwyca się Arianą Grande, oglądając Nickelodion, bateria w telefonie prawie padła, a woda zaczyna wsiąkać w panele. Jesteś na dnie… To wszystko zaczęło robić się nieziemsko pokręcone. Poczułam jakbym na moment wyszła ze swojego ciała, rozejrzała się po kuchni i wróciła do niego z powrotem. Ogarnęła mnie taka typowo jesienna aura, melancholia, odechciało mi się dosłownie wszystkiego, działałam w amoku. Przestałam myśleć logicznie. Znacie ten moment, kiedy logika nagle staje się nielogiczna? Aby coś zrozumieć, należy tego doświadczyć, zatem może dlatego przestałam rozumieć siebie samą? Z amoku wyprowadził mnie dopiero odgłos tłuczonego szkła i odczucie, jakby coś chciało wypalić skórę. Momentalnie przetarłam twarz i spojrzałam na swoje dłonie, nie trzymałam już kubka, a wrzątek musnął palce, kiedy z łoskotem wylewał się na wilgotną podłogę. Zadrżałam. Hej, Crysta, obudź się! Chciałam dać sobie w twarz, dlaczego nic mi nie wychodziło?! Psułam wszystko, czego się tknęłam. Stanąwszy bosymi stopami na zimnych, mokrych kafelkach, wydałam z siebie dziwny dźwięk. Wyrażał on czystą żałość i niechęć do życia. Powoli miałam dość. Czego? Rutyny. Tego, że każdy dzień wyglądał identycznie, z małymi odstępstwami rzecz jasna, miałam dość szkoły, cholernego Bradford, otaczających mnie ludzi. Nie chciałam takiego życia, pragnęłam dostać się na szczyt, ale o własnych siłach. Nie mogłam przestać marzyć. Chwyciwszy ścierkę, pozbierałam szkło. Kuźwa, przecięłam się. Z opuszka kciuka zaczęła sączyć się krew, dlatego po raz kolejny jęknęłam, biorąc palec do buzi. Zapowiadał się kolejny, pechowy poranek. Matko, ile jeszcze takich przede mną?!
- Co robisz, co jest? – to musiało wyglądać doprawdy komicznie. Zayn zastał mnie kucającą nad rozbitą filiżanką, w całej mokrej, pełnej zacieków kuchni, dodatkowo wciąż miałam na sobie wyłącznie szlafrok oraz bieliznę.
- A, kucam sobie z nudy – sarknąwszy, spojrzałam prosto w zaspaną twarz bruneta – przecież widzisz – wyrzuciłam skorupki po kubku do kosza na śmieci i wyciągnęłam jeszcze jeden mop – tak jakby mamy szlaban.
Chłopak jedynie zaśmiał się w odpowiedzi. Idę o głowę, że nie dowierzał. Koniec końców był Zaynem Malikiem – gwiazdą muzyki, jednym z królów twittera, o ile nie całego internetu, do cholery! Był zbyt sławny na szlaban. Jednak Olivię Whitemore nie obchodziło to w najmniejszym stopniu. Mógłby być nawet samym księciem Williamem, jeśli ona coś postanowiła, tak MUSIAŁO się stać.
- Nie, Zaynie, serio, mamy szlaban – podałam mu mop, a ten chwycił kij, nie spuszczając ze mnie wzroku. On naprawdę zapomniał, że Olivia dostała od Patricii pełne pozwolenie na karanie jej syna? Tak samo nagrodzenie, czy inne, typowo matczyne sprawy. Ale tak to już jest, kiedy wprowadzasz się naprzeciw najlepszej przyjaciółki. Zayn też będzie mógł bez skrupułów chłostać moje dzieci…
- Chyba TY masz szlaban – nerwowo zachichotał i wytarmosił swoje włosy. Nie miał na sobie kurtki, nie miał też koszulki, ale z przyzwyczajenia mój wzrok nie uciekał na jego klatkę piersiową. Ach, ten moment kiedy on wygląda lepiej od ciebie, nawet kiedy wygląda źle, a ty wyglądasz cudownie. Zayn był typem przystojniaczka, cóż poradzić, bo spójrzmy prawdzie w oczy, co w urodzie Malika nie było doskonałe?
Pan Jestem–Perfekcją–Nawet–Kiedy–Czuję–Się–Jak–Gówno zlustrował pomieszczenie wzrokiem, gdy pokręciłam przecząco głową. Domyślił się, że zostawiłam włączoną wodę w wannie, ale nie poczuł się winny, ja też go nie obwiniałam, jak na przykład Harry’ego za połamane róże pani Thomas, po prostu… Po prostu musiałam zwalić na kogoś winę i poszukać dodatkowych rąk do pracy. Nie widzieliśmy się tak długo, a on nie dość, że przyjechał bez zapowiedzi, to jeszcze mówił niewiele. Ale Zayn z natury był małomówny, no chyba że się napił, wtedy mógłby gadać, gadać, gadać…
Westchnąwszy ciężko, otworzył szafkę pod zlewem. Jeszcze pamiętał, gdzie moja mama trzyma detergenty, nie wiem dlaczego, ale uznałam to za urocze. Ciekawe ile jeszcze pamiętał… W ostateczności nalał do białej miski ciepłej wody, traktując ją pomarańczowym płynem do podłóg.
- No co? – zapytał po chwili, z rozbawieniem.
- No nic – odpowiedziałam może zbyt szybko, obracając wzrok. Jednak mimo wszystko, na moją twarz wpełzł uśmiech pełen dumy. Z jakiej racji? – ubiorę się tylko – wtedy i Zayn się uśmiechnął, a ja pomknęłam na górę. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam zwykłe, brudne dresy, wykonałam fryzurę, która miała być kokiem, a okazała się jakimś gównem uwitym na środku głowy z moich ciemnych kosmyków, dodatkowo nie siliłam się nawet coby wytrzymać w szelkowatym chłamie, czytaj w staniku. Po prostu nie umiałam się powstrzymać i na gołe ciało zarzuciłam Zaynową koszulkę z nadrukiem batmana. I znów się uśmiechnęłam, tylko jeszcze szerzej, dlaczego chciałam piszczeć? David Beckham, ta koszulka cała pachniała Davidem Beckhamem, chwila… Armani… nagle zachciało mi się wąchać Armaniego? Głupie, zapomnijmy o tym, sam Armani nie mógł równać się z tą koszulką i jej właścicielem, czekającym na dole. Wrócił. Boże, Zayn wrócił! To nie był sen…
Po dwudziestu minutach zmywania podłóg byliśmy już zmęczeni, rozmawialiśmy o nieistotnych sprawach. Praktycznie rzecz ujmując to Malik mówił, a ja słuchałam, co rzadko się zdarzało. Nie narzekam, taki obrót spraw bardzo mnie ucieszył. Dowiedziałam się co u chłopaków, gdzie grali, jak mijały pijane wieczorki, zdał mi nawet relacje z jakiegoś wywiadu, bo bez powodu skłamałam, że nie oglądam każdego jego występu w telewizji. Tak, niech myśli, że mam życie…
- Więc… - oparłam się o swój mop – dlaczego jesteś w Bradford, w sumie to jesteście i ilu was jest?
- Wszyscy prócz Liama, złapał grypę żołądkową – Zayn skrzywił się, mówiąc o niedoli przyjaciela – wiesz, ludzie z Modestu się pozmieniali, dziewczyny na twitterze szaleją, że mało czasu spędzamy razem, dlatego jesteśmy – wzruszył ramionami – żyć nie umierać – usiadł na blacie. Zapadła cisza, przerywana jedynie przez dźwięk jakiejś piosenki Ariany Grande, której tytułu nawet nie znałam. Pieprzona Electra, czemu nie mogła słuchać sama nie wiem The Rolling Stones?! Ale z ciebie ździra, Crystal, akceptacja, każdy słucha co lubi…
- Tylko dlaczego Bradford, a nie hmm, Doncaster? – ciągnęłam temat, znów rozglądając się po kuchni. Mimo, że woda nie stała już do kostek i tak w całym domu panował okropny bałagan. Naczynia w zlewie, pranie, zabawki Dantego, jakieś kolorowanki Electry… Owszem, nie musiałam tego robić, ale jeśli nie ja, to mama. Tata siedział w pracy, mama podrzucała tylko młodego do koleżanki i sama zapierniczała. Chociaż nienawidziłam sprzątać, często to robiłam, z dobroci serca, ot co!
- Babcia Katherine – Malik aż się wzdrygnął i wrócił do roboty, wycierając szmatką zacieki na szafkach – mama zadzwoniła z pretensjami, że znowu nie będzie mnie na urodzinach babci. To durne, ale…
- Proszę, znam babcię Katherine – wywróciwszy oczami, przetarłam stół.
- Teraz cztery piąte One Direction zaśpiewa jej Happy birthday i może dożyje setki – pokazał kciuki w górę, a ja parsknęłam.
- Matko, pamiętam, jak łapała nas za policzki…
- Też pamiętam! Ale… - Zayn spojrzał na mnie z pełną powagą – za piętnaście minut cię opuszczę – zamarłam. Nie! Dlaczego?! Głupi Malik! I już nie chodziło o to, że mieliśmy mieć szlaban wspólnie, po prostu… Ja tak bardzo nie chciałam żeby wychodził.
- Mhm – uniosłam obie brwi – okej – i już miałam pytać na jak długo zostają, kiedy drzwi frontowe zaskrzypiały. Momentalnie wstrzymałam oddech. Lottie, o cholerna cholera!
Lottie obiecała zająć się dekorowaniem sali gimnastycznej na szkolną imprezę halloweenową, na którą i tak zapewne bym nie zdążyła, ale nieważne! Ja również zobligowałam się pomóc. Myślałam, że dziewczyna mnie udusi, bo mój telefon ponad wszelką wątpliwość wibrował spokojnie na stoliku nocnym. Zerwałam się na równe nogi, mijając korytarz. Pobiegłabym na górę, gdyby nie zatrzymali mnie Niall z Louisem.
- Wymoczka, gdzie tak pędzisz? – odezwał się Tomlinson, a z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Wymoczka, pff, dobre sobie! Nazywał mnie tak ponieważ poznaliśmy się w niefortunnej sytuacji, kiedy to cała mokra próbowałam zabić wzrokiem jego najlepszego przyjaciela. Na pierwszy rzut oka Harry i Louis mogli być nawet parą, jednak tylko się przyjaźnili i była to typowo silna, męska przyjaźń.
- Muszę odebrać telefon, Szyderco – odpowiedziałam, zakładając ręce  na piersi. Poczułam się naga. Nie miałam na sobie stanika, a moja fryzura, brak makijażu oraz koszulka Zayna prezentowały się nadto dwuznacznie. Jeśli wiedzieli, że spędził tu noc, idę o głowę, że ich domysły nie prowadziły do naszej dwójki przy kurna różańcu!
- Nic nie dzwoni – Louis zmarszczył czoło.
- Uwierz, na pewno dzwoni… - zawahałam się, spoglądając na Nialla. O tak, to był świetny pomysł – Horan, mam dla ciebie zadanie…
- Zamieniam się w słuch – Irlandczyk spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem. Lubiłam go, był w porządku.
- Wiesz gdzie jest szkoła, na sto procent będziesz wiedział, koniec końców, znajdź liceum numer dwa i poszukaj Sali gimnastycznej. Tam dotrzyj do Charlotty B…
- I Laurel, prawda? – Niall wszedł mi wpół słowa – spokojnie, znajdę Lu, skinąwszy, zapiął kurtkę i udał się do wyjścia. O co chodziło? Czy Niall… Nieważne, muszę wypytać Laurel. Potem przeniosłam wzrok na Louisa.
- Spokojnie, słońce, zabieram tylko Zayna i znikam – uniósł obie ręce do góry, jakby w geście obrony. Nie, nie wyganiałam go, w sumie nic nie miałam do Tomlinsona… Boże, a może ja straszyłam nieumalowaną mordą? Wtem w całym domu zapanowała cisza. Electra wyłączyła radio i niepewnie zeszła po schodach. Spojrzeliśmy z Louisem po sobie, a dziesięciolatka wstrzymała oddech. Patrzyła na chłopaka wielkimi, zielonymi oczami, po czym jak mniemam stłumiła pisk.
- O. Mój. Panie, to ty? – przegryzła wargę.
- Ja… - odpowiedział niepewnie, uśmiechając się pobłażliwie. Wiedziałam, że ta sytuacja bardziej rozbawiła szatyna niż mnie. Directionerka, Louis Girl się znalazła. Electra jedynie zaklaskała w dłonie i zamiast jak cywilizowana fanka poprosić idola o autograf, czy zdjęcie, zaśmiała się doprawdy przerażająco, w następnej chwili znikając na górze.
- Dobra, to było dziwne… - zmarszczyłam brwi.
- Eee tam, nie znasz definicji dziwne – on tylko machnął ręką. Kurczę, Louis był tak pozytywną osobą, on aż emanował tą „dobrą energią” – Zaaayn?! Musimy spadać…
Po tych słowach przestałam zwracać uwagę na to co się działo. Okej, nie mogłam spędzić z Zaynem każdej chwili, ale po tak długim czasie rozłąki te kilka godzin to było naprawdę niewiele. I znów posmutniałam, nie zdążyłam nawet zapytać kiedy wyjeżdżają… Po ich wyjściu, nalałam sobie szklankę wody i wypiłam ją jednym haustem. Kolejną doprawiłam czymś mocniejszym, tak na lepsze sprzątanie i zagłuszając Arianę Grande, rozkręciłam AC/DC na pełną moc głośników. Wybacz pani Thomas, wybacz Electra, wybacz całe osiedle, nie mogłam przecież tłuc się po domu bez sensu. Crystal, czas się przysłowiowo „dojebać”.
On the highway to hell!
*~*
Kolejna piosenka, kolejne niegramotne kroki, które miały być tańcem, kolejna wyświecona półka, kolejny zignorowany krzyk Electry, kolejne psiknięcia konwaliowego detergentu… Dochodziła osiemnasta, dlatego na dworze zaczęło się ściemniać, pieprzona jesień. Matko, jak ja nienawidziłam jesieni, wszystko było takie szare, pognite, życie uchodziło nawet z człowieka, powodując, że odechciewało się rano wstawać z łóżka. O stokroć wolałam lato, czy choćby zimę. Dlaczego? Otóż… Osobiście nienawidziłam niedopowiedzeń, żyć w niedopowiedzeniu, to jak żyć w brazylijskim serialu. Albo piździ, że chce dupę urwać, albo praży, że chce samego diabła z piekieł wypędzić, nie ma nic pomiędzy! Tak, nie, nie istnieje nie wiem. Bradford było właśnie takim nie wiem. Na pierwszy rzut oka miasto importowe, to jest coś!, ale jeśli ktoś łaknący prawdziwego, wielkiego życia urodził się na małym osiedlu, wśród dobrze znanych każdemu sąsiadowi ludzi, wie jak wielką katorgą jest egzystować w Bradford na co dzień. Zrozumiałam to już w wieku jedenastu lat, kiedy spędziłam ferie zimowe u dziadków w samym centrum Londynu. Szczerze? Tam wszystko jest takie, takie, uch! Inne! Brytyjczyk zapomina, że jest Brytyjczykiem, słysząc akcenty i widząc kulturę całego świata. Do czego zmierzam? Życie w Londynie, to jak życie w amerykańskim serialu. Człowiek ciągle trzyma rękę na pulsie kulturalnego wszechświata. Teatr, opera, balet, książki, muzyka, filmy, artyści – wszystko tam jest i wszystko tam się dzieje. Taka prawda. Chodniki wciąż okupują kolejne postaci, sklepy przepełniają się ludźmi… Skrótowo: żyć nie umierać. Londyn to miasto, które nigdy nie śpi. Osiedle na przedmieściach Bradford było małe, nudne, a najciekawszym wydarzeniem ostatnich czasów okazywał się, hmm… Sama nie wiem, remont kuchni na przykład. Zdecydowanie nie nadawałam się do miejsca, gdzie każdy znał każdego, a sklepy stały „trzy na krzyż”. To tak jakby zamiast Nowego Jorku wybrać Delwood… Cóż, niektórzy ludzie po prostu nie lubili londyńskiego zgiełku, ale czy ja prosiłam mamę o przeprowadzkę całej rodziny? Czy nie mogłabym zamieszkać z dziadkami, albo w jakimś małym mieszkanku? I może udałoby mi się ich przebłagać, ale zawsze znalazł się jeden problem – szkoła. Skończysz szkołę – zamieszkasz gdzie chcesz. Tyle że ja kurewsko nie chciałam jej kończyć…
Kiedy przez przerwę między piosenkami na playliście, udało mi się usłyszeć dzwonek do drzwi, wywróciłam oczami. Kogo niosło do Whitemore’ów o tej godzinie? Zayn i reszta siedzieli na urodzinach babci Katherine, mamie zostało z pół godziny do końca pracy, tata? Ale tata by nie dzwonił.
-  I can't get no satisfaction – podśpiewując pod nosem tekst jednego z hitów The Rolling Stones, którego dźwięk wypełnił właśnie cały dom i okolice, otworzyłam. Byłam w sumie dość rozbawiona i zakręcona. Wciąż miałam na sobie koszulkę Malika, brudne dresy, koko–kupę na łepetynie, ale zdążyłam pomalować jedno oko, w sumie to z nudy podczas picia zielonej herbaty i zajadania ukochanych wafli ryżowych. Grunt w pracy, to dobrze spędzona przerwa!
- I can't get no satisfaction – delikwent na ganku, zamiast powiedzieć po co przyszedł, zaśpiewał tylko dalszą część piosenki. Zadarłam więc głowę i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Stylesa. I tak wiedziałam, że to on. Wysoki facet w płaszczu, pachnący Armanim. Proszę…
- Czego szukasz? – uraczyłam go najbardziej sztucznym i przepełnionym jadem uśmieszkiem. W sumie, jeszcze nie wiedziałam jak ukarać Harry’ego, bo rzecz jasna byłam zła o te felerne róże.
- Crystal Whitemore, mieszka tu taka? – uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy trącił palcem moją koko-kupę. Wywróciłam oczami.
- Wyczucie czasu wciąż masz takie same – prychnęłam, zakładając ręce na piersi. Nie widzieliśmy się dwa piękne lata, a on musiał wybrać moment, raz – kiedy brałam prysznic, dwa – kiedy wyglądałam jak krzyżówka modliszki z żabą, bo sekcji zwłok hipopotama.
- Najwidoczniej – wciąż staliśmy w drzwiach i nie planowałam tego zmieniać – coś ci się stało w twarz? – zauważył, że tylko jedno oko było pomalowane.
- Pierdol się – nie mając pomysłu na ripostę, poszłam w klasyk.
- Takie brzydkie słowa, z takiej ładnej buzi? – Harry wydął dolną wargę, udając smutek. I już sama nie wiem, czy bardziej zdziwił mnie ten komplement, czy fakt, że Loczek nie powiedział „Sama się pierdol”, co byłoby wręcz oczywiste.
- Och, wybacz obrazę majestatu – zadrżałam, na dworze wiało, ale nie chciałam dać za wygraną i nie chciałam pytać, czy wejdzie. Niech sam poprosi. Tyle, że Styles miał na sobie płaszcz, ja wyłącznie T-shirt – Ale zanim zapuszczę korzenie, co tu robisz?
- Zayn prosił, żebym sprawdził czy nie utonęłaś w syfie. Wczoraj róże, dziś zalany dom… - zacmokał. Czy ten fagas śmiał nabijać się z mojego wrodzonego pecha?!
- Dzięki za troskę – znów uśmiechnęłam się nieszczerze – ale pamiętaj, że to ja trzymam drzwi – zmrużyłam oczy – i przypadkiem mogę złamać ci nos – Harry również zmrużył oczy i żeby spojrzeć prosto w moje, musiał lekko pochylić głowę. Smutne, ale prawdziwe…W sumie… Miał bardzo ładne oczy, duże, tak jak ja – zielone. Był wysoki, przystojny, lubiłam to jak pachniał… Nie, Crysta. To wrzód na małpim tyłku, próbujesz pozbyć się wrzoda, nie grasz w programie „ciota szuka męża”. Jednak mimo wszystko nie potrafiłam odwrócić wzroku. Ta scenka nie była szczególnie romantyczna, nie była też niezręczna, była fascynująca, przynajmniej dla mnie. Taka… Taka inna. Nie widziałam w tym jednym, prostym spojrzeniu żadnej rutyny. Było nowe, ekscytujące i…
- O cholerka, jak zimno! – podniosłam głos i aż podskoczyłam. Przenikliwy, jesienny wiatr dostał się do przedsionka tak nagle, nie panowałam nad tym odruchem, a przez ton, jakiego użyłam, Harry po prostu zabrechtał.
- Może wejdziemy do środka? – wykonał ten sam ruch i również podniósł głos. Palant! Cha! Ale to on się wprosił, ja nie zaproponował, żeby wszedł! Jakby co…
Dlatego po jakiś dziesięciu minutach ja składałam pranie, a Styles przyglądał mi się z uwagą. Nie proponowałam mu herbaty, jakbym zaproponowała komukolwiek innemu, jedyne co powiedziałam, to to, aby zdjął buty i po prostu milczałam. Niech pozna moją mściwość, zniszczył róże pani Thomas, mnie się dostało, to i jemu powinno się dostać…Róże… Jezu, jak ten facet denerwował, choćby tym, że istniał, ale niektórzy ludzie tak mają, zatem tryb „Doprowadzic Crystal Do Szewskiej Pasji” musiał włączyć jeszcze przed postawieniem stopy na osiedlu. Skubany, ja się denerwowałam, a jemu to najwidoczniej zwisało. Harry–Pieprzony–Styles nie był mi tak obojętny, jak to się mogło wydawać… Okej, dobra, był mi obojętny! Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu, masz go głęboko w dupsku. Przestań się na mnie gapić, wiem że wyglądam jak down, z jednym, pomalowanych okiem, skurwysynu!
- Dlaczego to robisz? – i znów cha! To on zaczął rozmowę! Boże, Crys, jesteś żałosna…
- Robię co? – fail, miałam się do niego nie odzywać. Walić to, wal to…
- Myślałem, że masz pościerać podłogę – rozejrzał się po salonie. Błyszczał, a ja byłam z siebie piekielnie dumna.
- Pościerałam – odparłam lakonicznie, co najwidoczniej zaczynało go denerwować. Dodatkowo mój ton był cierpki, jakbym przymusowo znosiła jego obecność. W sumie…
- Czemu składasz pranie? – zamarłam na moment i spojrzałam na spodnie Electry, które właśnie trzymałam w ręku. Uśmiechnąwszy się pod nosem, wróciłam do swojego zajęcia bez komentarza. Wiedziałam, że o to zapyta, byłam więcej niż pewna, ale i tym odrobinę mnie zezłościł. Nie tak, jak wejściem do łazienki dwa lata temu… Po prostu, byłam na niego zła, a banalne pytanie podsyciło zdenerwowanie. Odpowiedziałam dopiero po dwóch, albo nawet trzech minutach głębokiej ciszy między nami. Rzecz jasna The Rolling Stones wciąż grali, powodując to, że nie zrobiło się niezręcznie.
- Bo nie nazywam się Styles – zabrałam się za kolejną parę spodni, tym razem należącą do taty – nie mam piętnastu pranioskładaczek od tego – bardziej fuknęłam, niż powiedziałam – nie mam siedemdziesięciu sprzątaczek, kolesia od czyszczenia basenu, ach tak, ja nie mam basenu… - zrobiłam tak zwany Bitchface – osiemnastu kelnerek, Jana – służącego, dwóch szoferów – Harry zaczął się śmiać, że też musiał mieć tak zaraźliwy śmiech! Zamiast brzmieć poważnie, również zarechotałam – nie zapomnijmy o kwadrylionie striptizerek i jeszcze raz tylu dziwkach – super, miałam być zła, a oboje śmialiśmy się już w głos. Dlaczego ten dekiel reagował śmiechem?! Poniekąd gościa obrażałam…
- Pomnóż to przez siedem – zasłonił usta ręką – jeszcze dziwkarze jak zachce mi się w dupę – nie wyrobiłam, wybuchłam tak szczerym i gromkim napadem radości… Nikt prócz osób bardzo mi bliskich nie słyszał tego skowyczenia, ale kiedy zaczynałam się tak śmiać, nie potrafiłam się opanować przez najbliższe dziesięć minut.
- Ej, Whitemore, ty płaczesz, czy się śmiejesz?! – zaczęłam charczeć i podciągać nosem. Jeszcze się zemszczę Harry Kutafonie Stylesie, jeszcze się zemszczę… Spoważniałam. Starałam się na niego nie patrzeć, ponieważ kiedy to robiłam, znów wybuchałam śmiechem. Nie, ty wciąż jesteś na niego zła. Co za dureń!
- Nadal mi nie odpowiedziałaś – po kolejnych minutach wspólnego milczenia, postanowił drążyć temat.
- A co mam mówić? Wiesz, normalni nastolatkowie z natury pomagają swoim rodzicom. To tak działa, że dobro się zwraca. No i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo ich odciążam – Harry zamyślił się na moment. Poczułam dumę z własnych słów. Szczerze? Wcześniej sama o tym nie pomyślałam. Byłam uprzejma, bo tak trzeba, robiłam porządki, tak trzeba, umiałam się zachować, bo tak trzeba. Nie miałam z tym większego problemu, a potem, kiedy mama wracała z pracy taka zmordowana i rzucała chociaż krótkie „Crysta, jesteś bohaterem dnia”, wiedziałam, że zrobiłam coś dobrego, jednak dopiero gdy tak jakby zacytowałam Stylesowi słowa Olivii, sama je zrozumiałam. Akcja – reakcja. Do chłopaka również dotarło, przynajmniej tak myślałam, ponieważ ściągnął z nadgarstka gumkę do włosów i zrobił sobie identycznego koka-kupę na czubku głowy, swoją drogą pasowały mu włosy do ramion, wyglądał uroczo... okej nie powiedziałam tego, a potem wziął w ręce moją koszulę w czerwono-czarną kratę. Na chwilę przestałam składać pranie, przyjrzałam się Harry’emu z uwagą. Walczył z ubraniem długo, aż wreszcie zwinął je w kłębek.
- Kurwa! – zakląwszy rzucił materiałem o podłogę.
- Takie brzydkie słowo, z takiej ładnej buzi? – powtórzyłam jego wcześniejsze zdanie-komplement, podając chłopakowi koszulę. Sama nie wiem dlaczego postanowiłam się w to bawić. Miałam być na niego wściekła…
- Pierdolenie o Szopenie – wywrócił oczami, na co się skrzywiłam. Nadmiar brzydkich słów. Ajajaj…
- Więc trzymaj tu – kazałam mu przytrzymać koszulę za ramiona, a sama ją zapięłam, potem bezproblemowo złożyłam – wuala – odłożywszy ubranie na kupkę swoich rzeczy, zabrałam się za parowanie skarpetek. Harry natomiast chwycił w dłonie mój stanik. Świetnie, no pewno Styles!
- Składać? – zapytał zadziornie – a może ubierzesz? – zauważył. Biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę miałam nieduży biust, miałam też nadzieję, że nie zauważy, ale Harry był spostrzegawczy, nie mogło mu to umknąć. Aż dziwiłam się, że nie rzucił uszczypliwą uwagą odnośnie koszulki Zayna, ach Crysta, nie chwal dnia przed zachodem słońca, choć swoją drogą słońce już zaszło, hmmm… Jednak noc jest nadal młoda…
- Sam możesz ubrać, jeśli chcesz – wystawiłam rękę w kierunku stanika, a Loczek uśmiechnął się cwanie – nie, nie możesz go zabrać – wywróciłam oczami, wtedy do pokoju weszła mama… Wyczucie czasu niczym u Stylesa – pomyślawszy tak, posłałam rodzicielce szczery uśmiech.
- Wow, jak tu czysto! – rozejrzała się dookoła. Jej głos był delikatny i słychać było w nim pełnie dumy. Puszenia się jak paw ciąg dalszy… - dzięki, słoneczko, kupiłam ci… - a wtedy zorientowała się kto stoi naprzeciw mnie i co trzyma w dłoni. Spojrzeliśmy z Harrym po sobie – kolega pomaga ci składać pranie? – mamo, kocham cię!
- Tak jakby, uczy się – odebrałam od Olivii zakupy, niosąc je do kuchni.
- Chwila… - oboje poszli za mną. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Styles nie wrócił na urodziny babci Zayna, ach tak… Nie było pytania. – to ten ładny, co mi się najbardziej podoba? – zapytała, a Harry uśmiechnął się pokrzepiająco. Świetnie, nagle mam w rodzinie same Directionerki!
- Tak, mamo, to ten – odszepnęłam w sumie tak głośno, jak mówiłam normalnie, podczas gdy kobieta wywróciła oczami.
- Harry – przedstawił się i uścisnął dłoń mamy. Myślałam, że magicznym cudem wyczaruję sobie przycisk – katapultę. Dlaczego musiała wrócić akurat teraz?! Ale nie. Nie mógł tylko uścisnąć jej dłoni, musiał ją do tego ucałować! – przyszedłem zabrać Crystal na imprezę halloweenową – chłopak spojrzał na mnie kątem oka, pod wpływem czego prychnęłam.
- Jasne, nigdzie nie idę – założyłam ręce na piersi.
- Jak to? Przecież chciałaś iść? – mama zmarszczyła brwi. Och, Olivio, gdybyś wiedziała! Koniecznie musiałam z nią pogadać na temat tego kogo lubimy, a kogo tak niekoniecznie.
- Ale już nie chcę, kobieta zmienną jest – przegryzłam wargę.
- No dalej… Będzie fajnie, odwiozę cię – Harry dźgnął mnie w bok, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Co ten idiota odwalał?! Wydałam z siebie dziwny dźwięk, po raz kolejny tamtego dnia.
- Dobra – palnęłam – daj mi dziesięć minut…
- Łap, Crys – zanim wyszłam z kuchni, rzucił mi jeszcze ten stanik – może się przydać – i on, i mama zachichotali. Fajnie kuźwa macie…
- Dzięki – stanąwszy w futrynie, obróciłam się na pięcie – Hazz – posłałam mu jeden z tych teatralnych uśmieszków, po czym poszłam do siebie. Co on odpierniczał, do jasnej Anielki?!
Od: Ja
Do: Zaynie
"Następnym razem nie wysłać Stylesa, tylko napisz xx
Od: Zaynie
Do: Ja
"Co? Jest z tobą?! Wyszedł tylko zajarać...
Od: Zaynie
Do: Ja
"Będziesz na imprezie?"
Od: Ja
Do: Zaynie
"OMG, nie mów, że będziesz! Jdjdhfjaksjdjanssn♥♥♥♥"

*~*
Witajcie pod tym wybitnie długim rozdziałem. Miałam go dodać w święta, ale poległam, dlatego połączyłam go z następnym i wynagradzam nieobecność. Dziś albo jutro wpadnę z komentarzami, jednak z tableta, którego jeszcze nie ogarniam. Wybaczcie moje niedojebanie mózgowe ;)
Jak się podobało? Wolicie Crystal z Zaynem, czy z Harrym? Ja osobiście z tym drugim. 
200 procent seksu *.*
@typowe_ff // YourLittleBoo1

Obserwatorzy

..

Chrome Pointer