Rozdział dedykuję Vesper, która mimo tego, że nie lubi czytać o Harrym, zdecydowała się spróbować z moim opowiadaniem. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy xx!
"Biała, czysta kartka"
Głośny trzask rozniósł się po całej okolicy. Stłumił go
oczywiście warkot silników aut, przejeżdżających przez niewąską jezdnię raz to
w jedną, raz to w drugą stronę, wtórował im wrzask dzieci szarżujących za
budynkami, na placu zabaw, od czasu do czasu do czasu można było dosłyszeć
stukanie obcasów o wybrakowany chodnik, a gdy ktoś naprawdę dokładnie się przysłuchał,
wiedział że pani Thomas, jak z resztą codziennie, zabrała się za pielęgnację
trawnika. Zdumiewające, jak tak wiekowa kobieta, mogę użyć słówka wiekowa? Mhm,
pani Thomas z pewnością była osobą wiekową, potrafi posługiwać się najcięższą,
najbardziej graciastą kosiarką wszechczasów.
Nikt w
okolicy jej nie lubił i prawdę mówiąc nikt nie pamiętał lat, w których pani
Thomas była młoda. Tata opowiadał, jak wraz ze swoją paczką z
dzieciństwa wrzucał martwe wróble do jej ogrodu, nie znosiła tego. I kolejne
rozkminy. Czy pani Thomas nie znosiła zdechłych ptaków, czy nie znosiła dzieci?
Obstawiałabym dzieci, bo żarty się skończyły, gdy wraz z Zaynem postanowiliśmy
przytaszczyć tam lisa… Okej, to było ponad wszelką wątpliwość nieodpowiedzialne,
ale mieliśmy tylko siedem ja, dziesięć on, lat, a pani Thomas przykolegowała sobie
naszą lotkę! Lis za lotkę, świetny targ! Kto z okolicy nie wziąłby lisa?!
Pamiętam, jak dumny Zayn przybiegł do mnie mówiąc, że znalazł go w koszu na
śmieci. Zwierzak był lekko ubłocony i śmierdział stęchłym mlekiem, ale
poradziliśmy sobie z trupem, pakując go w dziergany worek. Wiem, że mama wrzeszczała,
tata się śmiał, Electra płakała, proszę, Electra do dziś wyłącznie płacze, ale
nic nie mogło pobić reakcji Patricii. Myślałam, że rodzicielka Zayna zejdzie na
zawał! Z resztą, czego można było spodziewać się po parce dzieciaków z piekła rodem. Mimo tego, że byłam od chłopaka młodsza o trzy lata, dziesięcioletni
Zayn nie umywał się do zarozumiałej siedmiolatki. Pamiętam, że kiedy
odsiedzieliśmy dwa tygodnie w domu, rzecz jasna za karę, powróciliśmy na stary
plac zabaw jako bohaterowie.
Teraz
było inaczej… Zayn nie wpadał już pod duży, biały dom jednorodzinny z dwoma
balkonami, czarną dachówką i pozłacanym numerkiem siedem na drzwiach,
kilkanaście razy dziennie. Nie deptał nierówno przystrzyżonego trawnika, nie
wjeżdżał na rolkach w czarne Camaro, nie syczał na koty, pilnujące posesji
bardziej oddanie niż niejeden Burek. Kiedyś potrafił przesiadywać u mnie godzinami,
wparować w środku nocy i niczym rasowy Romeo wdrapywać się po pergolach na
balkon, dla mnie - swojej Julii. Rodzice o tym wiedzieli, wiedzieli też, że między nami do niczego nie
dojdzie. Przyjaźniliśmy się tylko. Praktycznie sikaliśmy w jednego pampersa,
pomijając sam fakt, że najpierw to ja miałam mieć na imię Zayn, a on Crystal, z
czym wiązała się niezła historia, powtarzana co Święto Dziękczyniena…
Teraz
zjawiał się przed moimi drzwiami sporadycznie. Zawsze zapowiadał swoje wizyty i
choć wiedziałam, że nie mogę mieć mu tego za złe – tęskniłam. Grałam silną, ale
czasem odnosiłam wrażenie, że wraz z Zaynem z Bradford wyjechała i cząstka
mnie. Ten smarkacz o pięknych, ciemnych oczach, w oprawie nadto długich,
gęstych rzęs, o czarnych włosach, w które nieudolnie wcierał litry żelu, o
szerokim uśmiechu, a uśmiechając się szczerze tak zabawnie marszczył nosek,
swój idealnie ścięty nosek… Teraz, gdy oglądałam go w telewizji, w gazetach, w
internecie… Nie był tym samym chłopcem, prezentował się jako dorosły, cholernie
przystojny mężczyzna, a jego tajemniczy urok dopełniały liczne tatuaże, którymi
się ozdobił. Podobał mi się. Mrużąc oko na to, że zawsze miałam do niego
jakąśtam słabość, uwielbiałam patrzeć na Zayna, a jeszcze bardziej lubiłam z
nim rozmawiać.
Był
inteligentniejszy, niż wyglądał. Zabawny, przystojny, mądry, czego więcej
chcieć, huh? Czasu. Tak bardzo potrzebowałam jego czasu. Gdyby raczył chociaż
oddzwonić, albo nagrać się na pocztę, wysłać esemesa?! Cokolwiek. Nie, z Zaynem
Malikiem – członkiem obrzydliwie popularnego, znanego na cały, usrany
świat zespołu - One Direction – ostatnimi czasy nie szło się dogadać.
Przycisnąwszy
komórkę do policzka, zamknęłam furtkę i spojrzałam na panią Thomas, zmuszając
się do uśmiechu. Nie zamierzałam straszyć ludzi swoim wyrazem twarzy, nawet
jeśli nie pałałam do nich szczególną sympatią. Pani Thomas, świdrując mnie
wzrokiem zza grubych szkieł okularów, wyłączyła na moment hałasującą kosiarkę i
niegramotnie dokuśtykała do drewnianego płotu, który oddzielał jej podwórko od
naszego.
-
Crystal Whitemore – chropowaty głos kobiety był chyba gorszy od uporczywych
dźwięków jej ulubionego sprzętu ogródkowego – dawno cię nie widziałam – zaczęła
dość delikatnie. Czyżby, spokój przed burzą.
- Pani
Valerio, spieszy mi się trochę… - pokazałam na telefon, w którym już
rozbrzmiewał dźwięk przekazywania połączeń.
- Za to
słyszałam… - czysta ignorancja? To takie w jej stylu! – mogłabyś czasem ściszyć ten jazgot –
przepraszam, czy ów babsztyl śmiał obrazić Iron Maiden?! Spokojnie Crys, tylko
spokój nas uratuje – albo wybrać się do jakiejś porządnej pracy… Czy chociaż
zająć się bachorami z placu zabaw…
-
Dziękuję za sugestie, ale naprawdę mi się spieszy… - po raz kolejny wybrałam
ikonkę Zayna przy kontakcie, starając się do niego dodzwonić.
- Powiedz
mi dziecko… Studiujesz?
-
Planuję, w tym roku kończę liceum… - piiip, piiip, piiip… Odbierz ten pieprzony
telefon, deklu!
-
Studia to nic dobrego, wielce wykształceni… Do normalnej pracy, a nie…
Pasożytnictwo, nic więcej. No i wybrałabyś się do fryzjera, twoje kłaki są
wszędzie – wtedy mój uśmiech stał się jak najbardziej sztuczny, co nie
przeszkadzało Valerii Thomas w dalszym wywodzie – a te oczy… Dziewczyno,
wyglądasz jak Boruta, za moich czasów takich się zamykało… - nie mogłam się
powstrzymać, musiałam wywrócić oczami. Teraz wybrałam inny numer, z nadzieją,
że pani Thomas odczepi się z łaski swojej. Iron Maiden – jazgot, studenci – pasożytnictwo,
długie włosy prawie za pas – kłaki do obcięcia, doprawdy delikatny makijaż –
oczy Boruty. To złe, ale czasem umiałam dołączyć się do pytania młodszego
rodzeństwa, pod tytułem „Kiedy ta baba zacznie wąchać kwiatki od dołu?!”. Mama
mówiła, że jest taka, bo jej rodzice zginęli w pierwszej wojnie światowej, gdy
pani Thomas miała zaledwie dziesięć lat, mąż ją zostawił, a dzieci wyjechały do
stanów. Ta babka była kawałkiem historii i może gdyby nie to, że mnie
przerażała, poczułabym fascynację jej osobą.
- A
może wpadłabyś na kawałek szarlotki? Tak marnie wyglądasz…
- Nie
mogę, jestem na diecie – posłałam jej jeszcze mniej szczery uśmiech, kiedy
Patricia – mama Zayna – odebrała.
Szczerze? Nie bawiłam się w żadną dietę. Byłam szczupła, w niektórych miejscach nawet zbyt chuda… Dopiero udało mi się zrzucić ten dziecięcy tłuszczyk, a teraz dumnie niczym paw, mogłam przechodzić się po ulicach rodzinnego Bradford. Nigdy nie byłam gruba, nigdy nie byłam chuda. Po prostu wolałam się w takiej odsłonie i nieskromnie stwierdzę, że prezentowałam się jako ładna dziewczyna. Owszem, miałam minimalne kompleksy ze względu na niektóre niedoskonałości, co nie zmieniało faktu, że po prostu lubiłam swoje wielkie, zielone oczy, długie rzęsy, pełne, malinowe usta, naturalnie proste od góry, lekko nierówne od dołu, zęby. Lubiłam to, że miałam mocne paznokcie i prędko rzuciłam ich obgryzanie, z tego powodu bardzo często je malowałam, bo było się czym szczycić. Lubiłam nawet fakt, że mój tyłek miał dość pokaźny kształt. Oczywiście, nie wyglądał jak zaplecze Kim Kardashian, albo Nicki Minaj. Był proporcjonalny do całej reszty.
Szczerze? Nie bawiłam się w żadną dietę. Byłam szczupła, w niektórych miejscach nawet zbyt chuda… Dopiero udało mi się zrzucić ten dziecięcy tłuszczyk, a teraz dumnie niczym paw, mogłam przechodzić się po ulicach rodzinnego Bradford. Nigdy nie byłam gruba, nigdy nie byłam chuda. Po prostu wolałam się w takiej odsłonie i nieskromnie stwierdzę, że prezentowałam się jako ładna dziewczyna. Owszem, miałam minimalne kompleksy ze względu na niektóre niedoskonałości, co nie zmieniało faktu, że po prostu lubiłam swoje wielkie, zielone oczy, długie rzęsy, pełne, malinowe usta, naturalnie proste od góry, lekko nierówne od dołu, zęby. Lubiłam to, że miałam mocne paznokcie i prędko rzuciłam ich obgryzanie, z tego powodu bardzo często je malowałam, bo było się czym szczycić. Lubiłam nawet fakt, że mój tyłek miał dość pokaźny kształt. Oczywiście, nie wyglądał jak zaplecze Kim Kardashian, albo Nicki Minaj. Był proporcjonalny do całej reszty.
Nie
znosiłam natomiast swojego nosa, bo przez drobny wypadek stał się delikatnie krzywy,
a dziedzicznie był zadarty. Drażniły mnie paliczkowate palce, przetłuszczające
się włosy i zbyt szybko odrastające brwi. Serio, musiałam myć głowę codziennie,
co stało się zlekka katorgą przy tak długich kłakach. Mama stwierdziła, że to
przewrażliwienie, ale ja i tak wiedziałam swoje.
- Pani naprawdę wybaczy, muszę iść, do zobaczenia – rzuciłam na odchodne i
poprawiłam czarną, skórzaną torebkę na ramieniu – hej, jesteś w domu? –
odezwałam się do słuchawki, przechodząc przez jezdnię… - jesteś – wtedy na
moich pomalowanych czerwoną szminką ustach zagościł jak najbardziej szczery
uśmiech, a zimne od zerowej temperatury dłonie, pchnęły mahoniowe drzwi.
- Serio
nie masz znajomych w swoim wieku? – wiedziałam, że to mówiąc wstawia wodę na
herbatę.
Patricia
wraz z rodziną mieszkała naprzeciwko nas, co stanowiło łatwy dostęp do
bradfordowskich plotek ploteczek teraz, do Zayna kiedyś. Cóż, niestety obie
musiałyśmy zboleć to, że chłopak ruszył w świat i aktualnie mieszkał w Londynie,
no okej, przebywał raz na ruski rok, ponieważ dziewięćdziesiąt trzy procent
jego życia stanowiła praca – mhm, pierdzielenie o Szopenie.
Od wejścia powitał mnie zapach
świeżo zmytej podłogi, lubiłam to, że w tym domu wszystko stało na swoim miejscu
i nic nie walało się po kątach. U mnie panował artystyczny nieład. Mama, jak i tata
jednogłośnie stwierdzili, że nie może być czysto i wesoło za razem. O tak,
Patricia Malik i Olivia Whitemore zdecydowanie się nie dobrały. Nie rozumiałam
dlaczego były najlepszymi przyjaciółkami. Mama opowiadała coś o przyciąganiu
się przeciwieństw, ale nie byłabym sobą gdybym nie stworzyła kwadryliona
odstępstw od tej zasady. Mimo częstych kłótni i latających przedmiotów od
czasu, do czasu zawsze dochodziły do porozumienia. Były jednak dwa tematy na
które te kobiety nie mogły rozmawiać – polityka i wychowanie dzieci. Obie
praktykowały różne metody, ale proszę, ostatecznie i ja, i Zayn wyszliśmy na
ludzi. Dobra, on bardziej. Ja też tego chciałam, też pragnęłam zasmakować życia
sław choć na chwilę, ale mama uparła się, że prędzej tata nie nasika na ścianę
po pijaku, niż ona pozwoli mi włóczyć się za niewychowanym Malikiem. Dlatego
nie lubiłam rozmawiać o przyszłości.
Mama ustaliła sobie, że zostanę prawnikiem,
z góry zakładając że to jest to, czego chcę całym sercem. Owszem, lubiłam sobie
pogadać, kochałam uczyć się historii, a pisanie jakichkolwiek prac na angielski
przychodziło mi bez większych problemów. Nawet profil w liceum wybrałam
humanistyczny, bo spójrzmy prawdzie w oczy, nigdy nie należałam do ścisłowców.
Jednak nie tego chciałam od życia. Marzyła mi się szkoła aktorska. Chciałam
zagrać przed prawdziwą publiką, w londyńskim teatrze i byłam więcej niż pewna,
że udałoby się nawet bez pomocy One Direction. Niestety, kiedy Olivia Whitemore
coś sobie postanowi, nieważne czy świat pójdzie z dymem – tak będzie! Kochałam
ją, nawet bardzo, uwielbiałam rozmawiać z mamą o wszystkim i tak, byłam zlekka
mamindupą, ale mimo wszystko nie zawsze potrafiłam do niej dotrzeć.
- Znowu wojna w domu? – kiedy usiadłam
przy kuchennym stole, Patricia postawiła przede mną kubek zielonej herbaty, na
rozgrzanie i uspokojenie. Sama klapnęła naprzeciw, przeczesując włosy palcami.
- Im bliżej, tym gorzej. Nie
zgadza się – westchnąwszy, zdjęłam beżowy płaszcz, pozostając w granatowym
szaliku.
- Nie wiem, słońce, Olivia jest
niereformowalna – sama łyknęła swojego, ziołowego naparu i zrobiła zkwaszoną
minę – kiedy masz przesłuchanie?
- Drugiego listopada – odrzuciłam
kosmyki za siebie i ujęłam ulubiony, czerwony kubek Zayna w dłonie. Zaczęłam
bawić się torebką herbaty – od ciebie też nie odbiera, prawda? – przegryzłam
dolną wargę, sama nie wiem dlaczego, po prostu to zrobiłam.
- Od nikogo nie odbiera, ponoć
bez przerwy nagrywają. Ta płyta ma być specjalna – Patricia wzruszyła
ramionami.
- Jak wszystkie – syknęłam,
czując jak wrzątek parzy język. – z resztą… Mam szkołę, mam co robić. Z drugiej
strony ze względu na szkołę muszę odpuścić sobie Romea i Julię. Wiesz ile
aktorek zaczynało od zera i odniosło prawdziwy sukces?! – warknęłam – mało! –
podniosłam głos, nie w napadzie zdenerwowania, bardziej teatralnie, a Patricia posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Może powinnaś zacząć śpiewać?
- Nie umiem, cholera jasna –
zaklęłam, a kobieta zaniosła się śmiechem. Moja mama nie lubiła, kiedy
przeklinałam, Patricia nie miała z tym większego problemu. Była zdecydowanie
bardziej wyluzowana, ale bardziej ceniła sobie porządek. Dziwne, prawda?
- Pogadam z nią… znowu.
- O nie, nie chcemy kolejnego
rzucania mięchem przez płot – wtedy i ja zarechotałam.
- A Robert? Nie przemówi jej do
rozsądku? – Patricia zmarszczyła brwi, na co zrobiłam błagalną minę.
- Tata?! Jasne, w tym życiu… Jest
bardziej nieasertywny niż Dante – Dante to mój brat – a Dante ma trzy lata!
Spędziłyśmy na rozmowie jeszcze
pół godziny i myślę, że przesiedziałabym, z Patricią do wieczora, wymyślając
niecne plany na zmianę zdania mojej mamy, gdyby nie dźwięk głosu Zayna, który
przerwał naszą rozmowę...
Była to rzecz jasna jedna z piosenek One Direction, którą ustawiłam sobie na dzwonek w komórce.
Była to rzecz jasna jedna z piosenek One Direction, którą ustawiłam sobie na dzwonek w komórce.
- Cze, co jest? – przeprosiłam
Patricię i odebrałam, widząc na wyświetlaczu ikonkę ze zdjęciem dobrze znanej
mi dziewczyny – dokładniej – mojej przyjaciółki – jeszcze dokładniej, Charlotte.
- Siedzimy z Lu u mnie, musisz tu
być teraz, zaraz, ważne na wczoraj! – pisnęła i nie zdążyłam nawet zareagować,
ponieważ się rozłączyła. Spojrzałam na Patricię przepraszająco, a ona odpowiedziała
uśmiechem.
- Leć, najwidoczniej sprawa życia
i śmierci – tak też zrobiłam. Pożegnałam się z nią, wyminęłam jedną z sióstr
Zayna w wejściu, nawet nie zwróciłam uwagi na to, która to była, po prostu... Z
prędkością światła przebiegłam przez jezdnię i w zamyśleniu minęłam budynki.
Znalazłam się kawałek przed centrum… Teraz tylko przeboleć te kilka kilometrów
pieszo. Ach, jesień… Nie znosiłam jesieni, bo na dworze robiło się szaro, a
życie schodziło z dosłownie wszystkich dookoła. Świat obumierał i nawet jeśli
ktoś próbowałby mi wmówić piękno kolorowych liści, wybuchłabym mu w twarz
szczerym śmiechem.
Zaczynała się też szkoła, to
znaczy rok do przodu, to znaczy kolejny rok walki z ukochaną mamą o marzenia.
Ja naprawdę nie chciałam robić nic opłacalnego, nic super dla niej. Fakt faktem, miałyśmy jeden charakter, ale inne upodobania. Ja ukochałam sobie sztukę, ona medycynę, pieprzony ścisłowiec. Nie potrafiła pojąć tego, ile szczęścia dawało mi po prostu stanie przed publiką, odgrywanie kolejnych ról... Tu już nie chodziło o czystą sławę, chodziło o pasję, o to, co chciałam przekazać... Amerykański film, angielski dramat? Zdecydowanie dramat! Wiedziała, że stać ją na spełnienie moich snów, bo tak, biedy nie klepaliśmy, ale wiedziała też, że zmarnuje szansę na normalne życie dla mnie. Ale chwila. Przytopujmy na cztery minuty. Czy nienormalna osoba, mogłaby znaleźć się w zupełnie normalnym świecie? Może to co dla pierdyliarda ludzi było unikatem, dla mnie było banałem? Czułam się jak biała, czysta kartka wśród ludzi powycinanych gazet... Czułam się tym unikatem, choć dla osób mojego pokroju byłam banałem... Czułam się niepasującym elementem ludzkiej układanki.
Kiedy tylko stanęłam w jednym
miejscu, na światłach coś mną szarpnęło. Przygryzając wargę, poczułam na
języku metaliczny smak krwi. Często gryzłam swoje usta, kiedy się denerwowałam,
a wtedy byłam wrakiem. Okej, prócz tego, że dopadł mnie bolesny okres, miałam
egzaminy w tym roku, strach przed szczerą rozmową, brak kontaktu z Zaynem, to
Charlotte i Laurel musiały trzymać mnie w niepewności… I gdyby nie fakt, że nie
miałam co ze sobą zrobić, olałabym je i położyła się do łóżka. Ale kiedy
leżałam w łóżku, słuchałam piosenek Zayna i tak bardzo chciało mi się płakać…
Zbyt wiele wtedy myślałam.
Nie Crystal, nie możesz się
mazać, jesteś twardą sztuką, pamiętasz?!
Cholera, zaraz spłynę, tusz,
kuźwa…
Uff… udało się.
Ale nawet jeśli… i tak nie spacerowałam
się po centrum. Mieszkałam w tej „bezpieczniejszej” części Bradford. Podobała
mi się, nawet bardzo. Szczególnie ceglane budynki, wzniesione na początku lat
dwudziestych. Mieściły się za naszym osiedlem i wyglądały nadto malowniczo.
Ludzie zapewne zapomnieli już o ich konserwacji. Dobrze. Nie wyobrażam sobie
miasta bez nich takich samych. Były szczególne, tajemnicze, piękne.
Skórzane botki na obcasie stukały o nierówne
płyty chodnikowe, a rozpuszczone, ciemne włosy unosiły się pod wpływem tempa chodu.
Skręciwszy w wąską uliczkę, stąpałam butami po zbrązowiałych liściach, które
musiał przywieść wiatr. W okolicy nie rosło ani jedno drzewo. Obserwowałam
chodnik dokładnie, trzymając dłonie w kieszeniach. Byłam tak zamyślona, że nie
zwróciłam uwagi, że słyszę jeszcze jedne kroki. Męskie… Dopiero wtedy
spojrzałam przed siebie. Przez zaułek szedł mężczyzna. Bo ja wiem na ile lat
wyglądał? Ciężko było określić, gdyż głowę kryła czarna czapka, usta chowały
się za równie ciemną chustą, a oczy umknęły za okularami w tym samym kolorze.
Wystraszyłam się lekko, czułam jak wzrok nieznajomego przewdziewa się przeze
mnie. Miałam wrażenie, iż człowiek przykryty czarnym, długim płaszczem,
wyciągnie nóż i załatwi sprawę szybko. Zaraz, Crystal, nie grasz, to życie, nie
kryminał!
Serce przyspieszyło, podobnie jak
moje nogi. Liczyłam na to, że jeśli ja zmienię kierunek, w połowie drogi i znów
skręcę, tym razem w jeszcze inne miejsce, facet da mi spokój. Tak też zrobiłam,
czmychnęłam mu nagle, znikając za kamienicami. Podchodząc kilka metrów dalej,
odetchnęłam z ulgą. Nie widziałam już typka, byłam tam sama.
Gwałciciel, złodziej, zabójca…?
Na moje nieszczęście, fagas
również postanowił zakręcić. Klęłam w myślach, dlaczego zawsze ja, na Boga?!
Wtedy biegłam już truchtem. Zamaskowany obrócił się kilka razy i chwycił za
czarny materiał, chciał mi coś powiedzieć, lecz wtedy nie paliłam się do
pogawędek z człowiekiem wyglądającym, jak cholerny Asasin!
Widząc przed sobą zniszczony
płot, a przy nim poukładaną stertę śmieci, znów spojrzałam za siebie. Podejrzany
również biegł. Zatrzymawszy się równo przed śmieciową pułapką, westchnęłam
głośno i podwinęłam rękawy kurtki.
Yolo, czy jakoś tak, jak trzeba, to trzeba!
Zaczęłam niezgrabnie wzbijać się
na pobojowisko. On znów obejrzał się w koło. Wahał się. Po chwili namysłu ruszył
za mną, a zdezorientowana ja obdarłam część spodni o wystający, spróchniały
gwóźdź.
Sorry, Crys, celujący z w-f’u się
nie opłacił.
Widząc krew, runęłam w dół,
opadając tyłkiem na szkarłaty chodnik. Prędko przetarłam dłonią oczy i uniosłam
głowę w górę. Coś, a raczej ktoś, przysłaniał mi słońce…
*~*
Przeróżne fakty z życia członków zespołu tak naprawdę faktami nie są, wiele pozmieniałam na potrzeby historii! :)
Tak oto przedstawiam Wam rozdział pierwszy. Był o wiele dłuższy, ale stwierdziłam "komu będzie chciało się czytać takie tasiemce?!", dlatego macie wersję skróconą. Co myślicie? Jak się podoba? Szczerze dziękuję za tak liczne komentarze, bo naprawdę bardzo mi miło, że się spodobało. Do akcji z prologu wrócimy, wszystko w swoim czasie, na razie jest tyle :)
Także pozdrawiam i zapraszam do komentowania!
PS: Zostawiajcie linki do siebie, z chęcią wpadnę i odwdzięczę się za opinie wszelkiej maści
Sinner :)