Dźwięki
roznosiły się po pomieszczeniu nierównomiernie. Szczerze? Nic nie było tam
równomierne, proporcjonalne, odpowiednie. Banda młodych – starych, ludzie
którzy na papierku są dorośli, ale prawdę mówiąc po prostu zostali zmuszeni do
prędszego „dojrzenia”. Przynajmniej tak uważa jedna część społeczeństwa, druga
natomiast sądzi ich jako wieczne bachory. Trzecia grupka nie ma zdania – są to
ludzie którzy nie mają zdania na żaden temat, sytuacja z życia wzięta, stoisz w
maku z kumplami i zastanawiasz się co wybrać. Rzucasz nazwę wyczekiwanego
posiłku, przeważnie wszystko kręci się o frytki smażone na starej oliwie, no
ale… twoja koleżanka powie, że chce to samo, wow, oryginalność. Ankiety? Ba, że
zaznaczy identycznie. Wyjdzie to, że wasze dzieci będą nosić takie same imiona,
do cholery! Nie, w żadnym wypadku nie zależy mi na byciu hipsterem, pomijając
fakt, że prawdziwy hipster hipsterem się nie nazwie choćby go nago na linie
zawiesili i rozkazali łaskotać. Koniec końców nie lubię niedopowiedzeń. Wybierz
czarne, albo białe, w prawdziwym życiu nie ma szarego! Coś jest, albo nie. Tak,
nie, nie istnieje nie wiem! Jednak wtedy… W tamtym momencie czułam się jak
jedna, wielka niewiadoma. Fakt, że człowieka na pół rozdzierają dwie ukochane
osoby potrafi dobić. Ale czy to moja wina, że kochałam ich obu? Wiem jedno,
moją winą jest to, że ich obu straciłam... Straciłam wszystkich, żałuję, jednak
czasu nie cofnę. Jestem skończoną kretynką, zawiodłam samą siebie i chyba…
Chyba przegrałam.
Podniósłszy
się z ziemi spojrzałam na stertę kartek, przykrytą rozerwaną okładką notesu,
spojrzałam na plastikowe kubeczki
łaknące dolewki najróżniejszych alkoholi. Spojrzałam na rozsypaną paczkę paluszków,
spojrzałam na półpełną butelkę whisky. Mówiła do mnie. Tsa, ludzie po pijaku
słyszą różne rzeczy, więc wtedy byłam święcie przekonana, że złotawy trunek
wypowiada najbardziej sprośne słówka, jakie przyszły mi na myśl. Zachichotałam
i chwyciłam za szkło. Wstając ruszyłam do okna, zaciągnęłam łyk. Jeden, drugi,
trzeci… piąty… szesnasty… Znów zaniosłam się śmiechem. Widziałam troje ludzi,
dwóch chłopaków, mężczyzn, nie byli młodzi, nie byli starzy, byli piekielnie
przystojni, i jedną kobietę, dziewczynę. Ładna, niska, ale ponad wszelką
wątpliwość seksowna. Płakała, płakała przeze mnie. Jak na zawołanie podbiegła
do nich trzecia postać, kolejna laska, tym razem wyższa, pełna uroku… I więcej… Parsknęłam, poczułam jakbym
wyszła z własnego ciała stanąwszy obok. Łyk,
chichot, łyk, chichot, blondynka, brunetka, szatyn, blondasek, brunet, jeszcze jeden, chwila, ale gdzie loczek?
Łyk, chichot, chichot… Dobranoc
Crystal…
*~*
Witajcie kochani! Ach, jak miło wrócić do blogosfery z czymś świeżym. Idę o głowę, że mnie nie pamiętacie, ba, pozmieniałam totalnie wszystko i nawet nie chcę cobyście pamiętali. Jestem ciekawa, czy może ktoś z moich czytelników domyśli się, jakie opowiadanie wcześniej pisałam.
Dlaczego postanowiłam wrócić? Dla zabawy. Mamy jesień, a ja zaczęłam tęsknić za skrobaniem swoich tekstów. Wpadłam na pomysł, aby nie udziwniać, po prostu walnąć typowego Fanfika. Także będzie to typowy ff, ale po mojemu. Postaram się ubarwić Wam jesień, o tak! Może niektórzy domyślą się po pierwszym, drugim i tak dalej, rozdziale, z czego typowego dla ff zrezygnowałam, a co zastosowałam? Przecież czytacie fanficki, wiecie o co chodzi ;]
Także zaczynam, życzcie mi powodzenia!