Ten rozdział dedykuję Pijawce, z okazji siedemnastych urodzin!
Rozdział II
"Róże"
Dwa
lata wcześniej…
- *When you cried I'd wipe away all
of your tears…! – donośny szum zagłuszał mój głos, okej, w domniemaniu, okej,
wierzyłam, wróć, chciałam wierzyć w to, że opadanie gorącej wody prosto w
brodzik stłumi brutalne kaleczenie najpiękniejszej piosenki tego stulecia. Co
podkusiło mnie do śpiewania, skowyczenia? Zwał, jak zwał, ale nawet głuchy po
przeczytaniu tekstu My Immortal jest wstanie wyobrazić sobie tę melodię i
zacząć interpretować ów dzieło sztuki, bo inaczej My Immortal nie ochrzczę, na
sto kolejnych sposobów. Są po prostu piosenki, które raz usłyszane, przeczytane
doprowadzają słuchaczy, czytających, do wzruszenia. Są też artyści, potrafiący
operować swoim głosem tak nieziemsko, że nawet najgorszy chłam zabrzmi jak My
Immortal. Owszem, dla kogoś My Immortal może być chłamem, ale spójrzmy prawdzie
w oczy. Piosenka robi kolosalne wrażenie, doprowadzając, przynajmniej mnie, do
kontemplacyjnego stanu. Za każdym razem gdy ją włączam, a jest pierwsza na
liście ulubionych, zaczynam zastanawiać się czy tak naprawdę warto się
zakochać. Czy warto zaczynać cokolwiek, ponieważ hej, jak to mawiają – i tak
wszystko do piachu. Kiedy się za coś zabierasz musisz liczyć się z faktem, że
nic nie trwa wiecznie. Lata mijają, ludzie się zmieniają, a wszystko gdzieś tam
ma swoją metę. Nawet życie. Życie nie jest długie, dlatego uważam, że należy z
niego korzystać i wyciskać ostatnie poty, aby móc umrzeć spełnionym, jednak
najzwyczajniej w świecie nie idzie się spełniać, robiąc cokolwiek wbrew sobie.
Aby specjalizować się w czymś, należy czuć to każdą drobinką swojego ciała, jak
i duszy, a ja? Ja po prostu nie czułam siebie…
Nie, nie mam na myśli tekstu „Jestem do bani, chcę umrzeć, śmieeeerci!”,
w żadnym wypadku. Ja po prostu nie potrafiłabym być jedną osobą przez całe
powiedzmy dziewięćdziesiąt parę lat, zaplanowane dla mnie gdzieś na górze. Nie
i już! Pamiętam, że w dzieciństwie zmieniałam charakterki, jak rękawiczki, raz
nawet wcieliłam się w seryjnego mordercę, przez co Pani Thomas o mało nie
wezwała policji. Drogie dzieci, zapamiętajcie, że popylanie z nożem za psami
starszych pań nie kończy się dobrze… Do czego zmierzam? Cha, jak wszyscy – do
końca, chcę tylko powiedzieć: jeśli zobligowałeś się do powiedzenia sobie, „ej,
nie spieprzyłem!” musisz robić to co kochasz, a ja – Crystal Whitemore – kocham
grać.
Myślę, że pokrótce skwitowałam magię
My Immortal. Ta piosenka, opowiadająca, powierzchownie mówiąc, o wciąż
trwającej miłości, do kogoś, kto ładnie rzecz ujmując, udał się już na wieczny
spoczynek, potrafi wyciągnąć z człowieka najskrytsze myśli. Począwszy od
kochania, skończywszy na marzeniach. Nie zawsze jednak…
Wtedy My Immortal było pierwszym, co
wpadło mi do głowy, dlatego właśnie pozwoliłam sobie na wyśpiewanie od początku
do końca, słowo w słowo, dając się ponieść fałszom, tej właśnie piosenki.
Myślałam, że jestem sama. Rodzice pojechali z Electrą – moją młodszą o niepełne
sześć lat siostrą – na dni otwarte do szkoły baletowej w Londynie, którą młoda
wybrała już potrafiąc mówić tylko i wyłącznie mama, tata, kupa, chociaż myślę,
że to właśnie rodzicielka popchnęła ją ku tańcowi. Ale miała talent, miała też
środki, więc czemu by nie złapać okazji? Później spędzili noc u babci na
miejscu, więc mnie przenocowała mama Zayna, bo zdaniem Olivii Whitemore
szesnastoletnia Crystal sama w domu może spowodować wybuch. Patricia natomiast
wybyła na zakupy z dziewczynami. Sam Malik zabrał kolegów z zespołu na małą
wycieczkę „krajoznawczą” po Bradford, więc stwierdziłam, że przed osobistym
poznaniem szanownego One Direction, wypadałoby wziąć prysznic. Chłopcy bowiem
zjawili się w mieście późno w nocy, kiedy słodko spałam, a wcześniej zawsze
jakoś przepadały nam spotkania. Raz kiedy wpadli, to ja byłam w Londynie u dziadków,
później leżałam w łóżku z Wysypką Bostońską i cholernie zaostrzoną kwarantanną,
a w ostateczności poznałam tylko Nialla, z którym minęliśmy się w drzwiach. Tak,
na żywo jest przystojniejszy, dlatego uznałam, że wypadałoby chociaż sprawiać
wrażenie ogarniętej. Ale artystyczne dusze tak mają… Wtedy jeszcze nie dbałam o
siebie tak, jak teraz. Kiedy miałam szesnaście… Jakkolwiek to brzmi, bo działo
się to AŻ dwa lata temu, ach, byłam zupełnie inną osobą. Miałam jaśniejsze
włosy, byłam odrobinę bardziej zaokrąglona, przeważnie nieumalowana, a tamtego
dnia wyskoczył mi okropny pryszcz na skroni, dlatego pozbywając się niechcianego
„najlepszego przyjaciela nastolatki”, pozostawiłam poduszony, czerwony ślad. Jednak
hej, miałam calusieńką godzinę. Zdążyłabym
doprowadzić się do perfekcji. Proszę, zwróćmy uwagę na tryb przypuszczający…
- Matko, wpuść mnie, zaraz się
zleję! – zdawało mi się? Przecież wszyscy wybyli… Dla pewności przestałam
śpiewać i wychyliłam głowę spod prysznica. Nic. Nikogo nie zobaczyłam ani za przyciemnianą
szybką, ani w środku. Dodatkowo żaden głos… Wzruszyłam tylko ramionami i
wróciłam do poprzedniego zajęcia, mianowicie namydlania całego ciała. Ach,
uwielbiałam siedzieć pod prysznicem, uwielbiałam ładnie pachnieć, dlatego byłam
dumną posiadaczką pierdyliona perfum. Tak samo jak zdecydowanie zbyt często
myłam ręce i zęby, dla paradoksu, żeby nie było, że ze mnie pedantka, nie
pogardziłam bałaganem w pokoju, przede wszystkim w szafie, a nawet brudną
koszulką, ale tylko wtedy, kiedy wiedziałam, że nikt prócz rodziny i Zayna mnie
w niej nie zobaczy…
Mhm, a on, Boże, on widział mnie
nago! Aż się wzdrygnęłam, ponieważ mój słuch nie mylił. Usłyszałam tylko
przekręcenie się zamka w drzwiach oraz kroki. To wystarczyło, abym wyłączyła
wodę i przetarła choćby lekko, rozsuwaną szybę dzielącą prysznic od reszty
łazienki. Zamarłam na chwilę, chłopak też zamarł. Stał przez moment jak wryty.
Jego ciemnobrązowe loki opadały na czoło, a zielone oczy zabłysnęły iskierką
wstydu. Na bladych polikach pojawiły się czerwone, nie, to nie była czerwień,
to była purpura, rumieńce. Wydawał się zmieszany i był gotowy wyjść, ale
natychmiast przypomniał sobie o uporczywych potrzebach fizjologicznych.
Nasza magiczna chwila skończyła się
tak szybko, jak się zaczęła. Wiecie co mam na myśli. Ludzie widzą się po raz
pierwszy, wymieniają spojrzenia, a wszystko nagle zaczyna dziać się w
spowolnionym tempie. Nie znając się, mają ochotę rzucić się sobie w ramiona…
Poczułam prawie to samo, ponieważ poczułam potrzebę naskoczenia Loczka i
zamordowania gościa gołymi rękoma. To trzeba mieć tupet. Świetnie zaczęta
znajomość. Po prostu pięknie.
- Co ty… Boże, wynocha, przecież wiedziałeś,
że ktoś tu jest! – momentalnie zasłoniłam się rękami, krzyczałam.
- No tak, tak, ale – Harry, bo rzecz
jasna znałam go z prasy, przeskakiwał z nogi na nogę.
- Ale co?! - nie
potrafiłam przestać się gorączkować. Byłam wściekła. Cha, wściekła to mało
powiedziane. Zamierzałam udusić tego zboczeńca, jednak Loczek zdawał się być skupiony
na czymś zupełnie innym – na przepełnionym pęcherzu.
- Obróć się, zasłoń, cokolwiek –
jęknął, rozpinając rozporek. O matko…
- Harry, kur… - nie miałam wyjścia,
stanęłam twarzą do mokrych kafelek i zamknęłam oczy. Nigdy w życiu nie byłam
tak onieśmielona i zła za razem. Nawet wtedy, kiedy choroba lokomocyjna dała
się we znaki podczas wycieczki szkolnej, do cholery jasnej! Kiedy brzydko
mówiąc raczył się już odlać, jakby nigdy nic wyszedł z łazienki.
Tylko spokojnie, Crys… Jesteś oazą
spokoju, kwiatem lotosu, wdech, wyde… Nie!
Nie wytrzymałam i czerwona z
wściekłości oraz wstydu, owinęłam się ręcznikiem. Już nawet nie zwróciłam uwagi
na to, że zostawiam za sobą mokre ciapki. Harry Kutafon Styles zapłaci za swoje
– pomyślałam, a potem doszłam do wniosku, że i tak nie miałam w jaki sposób go
ukarać. Pieprzyć to, będę wrzeszczeć – we mnie toczyła się zacięta walka dwóch
stron – wybuchowej ze stosowną. Ale kto tu zachował się niestosownie?! Wielka
gwiazdka, ZABIJĘ.
Dopiero po chwili, poczułam, że tracę
panowanie nad mokrymi stopami. Poślizgnęłam się i prawie naga wleciałabym w
kredens z porcelanową zastawą pra pra babki Zayna, gdyby… Zamknęłam nawet oczy,
o mały włos nie puściłam ręcznika, pisnęłam… Wtem zamiast zgrzytu tłuczonego
szkła, usłyszałam stłumiony śmiech, poczułam czyjeś dłonie na swojej talii i
dokładny zapach męskich perfum. Armani. Boże, te perfumy pachniały tak
nieziemsko…
*~*
Patrzyłam prosto w twarz
zamaskowanego mężczyzny, nie mogąc zrozumieć, co się działo. Dlaczego tak stał?
Dlaczego nie atakował?! Z pewnością miał powód, coby przeprowadzić ów „pogoń”,
tylko jaki? Kiedy wyciągnął dłoń w moim kierunku, zmarszczyłam brwi. Czego
chciał? Postraszyć przypadkowo napotkaną dziunię? Z nieufności do ludzi
wyglądających na Asasina, podniosłam się o własnych siłach, ale on wciąż nie
dawał za wygraną. Zrobił krok w moim kierunku, na co automatycznie się
cofnęłam.
- Kim jesteś? – zapytałam, unosząc
jedną brew, jednak on położył palec na ustach, pokazując gestem ręki, że ściany
mają uszy – okeej – przeciągnęłam. Raz, dwa, trzy, UCIEKAJ! Nie uciekłam,
ciekawość? Być może, lecz po chwili zrozumiałam. Podciągnąwszy nosem, aż
uchyliłam oczy. Armani. Rozpoznałabym je wszędzie, a tylko jedna osoba, która
znałam pachniała w ten sposób.
- Styles? – zapytałam, zdejmując
chłopakowi czapkę. Zwątpiłam, ale kiedy pozbyłam się także okularów z jego
nosa, rozpoznałam Harry’ego bez problemu. Chwila. Dajcie mi moment. Harry’ego?!
Co Harry Styles robił w Bradford, podczas gdy Zayn, nazwany przez fanki
BRADFORD bad boy’em, był zbyt zajęty, aby wysilić się i napisać chociaż
esemesa?! I z czyjej racji Styles mnie „ścigał”? Nic się już nie kleiło.
Harry skinął, odbierając swój
kamuflaż. Wyciągnąwszy telefon, nabazgrał coś w notatkach i podał mi Iphone’a.
Cóż, było go na niego stać, kto zazdrościł, ten zazdrościł, ale koniec końców
nazywał się Harry Styles, nie był zwykłym dzieciakiem znikąd. Jeśli
dwudziestoletniego faceta mogłam nazwać chłopakiem… Ale miał chłopięcą urodę,
dlatego… Z resztą, jak to się mówi, kto
bogatemu zabroni?
„Wpadliśmy
na Halloween, wyciągnąłem najkrótszy patyczek, dlatego cię szukam. Na tt napisali,
że jesteśmy w Bradford, maskuję się. Btw, na przyszłość, biegaj wolniej,
zadyszka ;)”
-
Halloween? – przeniosłam na niego wzrok i znów zdjęłam okulary z nosa Loczka.
-
Whitemore, oddaj – wywróciwszy oczami, zabrał swoje, jak mniemam najdroższe w
sklepie, okulary przeciwsłoneczne.
-
Styles, wytłumacz o co chodzi! – i niech mój donośny głos szlag trafi, ponieważ
powiedziałam to zbyt głośno. Spojrzeliśmy po sobie, a następnie usłyszeliśmy
nazwisko Harry’ego wypowiedziane po raz drugi - proszę, powiedz, że to echo –
szepnęłam, a on przegryzł wargi.
-
Obawiam się, że nie – obrócił się w stronę płotu, przez który widać było
jakiegoś faceta. Nie zwróciłam uwagi na to, jak wyglądał, bardziej skupiłam się
na aparacie w jego dłoni – cholera – zaklął Harry i nie myśląc zbyt wiele,
chwycił mnie za rękę. Zdezorientowana ja zaczęłam biec, a on był tuż za mną.
Zczaiłam, miałam prowadzić, ponieważ chłopak nie znał Bradford zbyt dobrze.
Koniec końców był tu może z cztery razy.
-
Dlaczego nas goni?! – zawołałam, nie puszczając Stylesoweego rękawa. Nie
wiedziałam gdzie biec, ponieważ zaułek prowadził do centrum, gdzie ponad
wszelką wątpliwość czekało więcej paparazzi.
-
No nie wiem, zastanów się! – sarknął i przyspieszył. Och, tak… Gdyby jeszcze
wiedział gdzie te szczudła go prowadzą. Harry był ode mnie wyższy przynajmniej
o głowę i szyję, dlatego także nogi miał dłuższe. Swoją drogą niezłe, ale to
taki drobny szczegół.
-
Nie chce mi się kłócić, biegnij! – praktycznie ciągnął mnie za sobą!
-
Gdzie?!
-
Przed siebie! – ubrałam jego okulary, na wypadek gdyby fotograf zdążył cyknąć
nam fotkę, chociaż wiedziałam, że to niewiele da. Kiedy spojrzałam przed
siebie, próbowałam wyhamować, ale na obcasie stopowanie okazało się piekielnie
trudne. Myślę, że wbiegłabym w mór gdyby bliskiego spotkania czoła z cegłami
nie zniwelowała klatka piersiowa Harry’ego. Armani. Poczułam Armaniego,
próbując złapać oddech.
*~*
Uchyliwszy
zaciśnięte powieki, zobaczyłam rozbawioną minę Loczka i momentalnie przypomniałam
sobie dlaczego tak bardzo byłam zdenerwowana. Patrzył na mnie z perfidną kpiną,
z jego mimiki wyczytałam wyłącznie tyle, że go rozbawiłam. Najwidoczniej nie
odczuwał najmniejszej potrzeby przeproszenia mnie za wtargnięcie do łazienki.
Przez jeszcze moment staliśmy tak twarzą w twarz, oboje milczeliśmy, a on
głupkowato się uśmiechał.
-
My Immortal – odezwał się wreszcie, uśmiechając jeszcze szerzej. Nic nie
powiedziałam, byłam w zbyt wielkim szoku. O mało nie stłukłam najcenniejszej
zastawy Patricii przez czystą głupotę! Mama miała rację, nie można spuścić mnie
z oka ani na moment. Crystal Niezdara Whitemore.
-
My Immortal – powtórzyłam, starając się przypomnieć sobie, jak oddychać – My
Immortal – dodałam surowiej - My
Immortal! – w ostateczności wrzasnęłam, a mina Harry’ego zrzedła – Serio?!
Doprawdy, serio?! Wtargnąłeś mi do kibla i jedyne co mówisz to tytuł piosenki,
którą śpiewałam?! – poprawiłam ręcznik na biuście, wlepiając w rozmówcę
mordercze spojrzenie.
-
No tak… Przepraszam, ale sama rozumiesz… - speszył się. Może wreszcie dotarło?
Owszem, rozumiałam, ale gdyby z łaski swojej powtórzył, zapukał sama nie wiem,
chociażby ten przysłowiowy sto pierwszy raz, zdążyłabym narzucić coś na siebie,
a nawet łaskawie wyjść. Ominęłoby nas oboje wiele nieprzyjemności, ale
niestety.
-
Uwierz, Styles, staram się – przeczesałam dłonią mokre kosmyki i dałabym mu
kazanie prawie, że mszlane, gdyby do salonu nie wszedł jeszcze jeden chłopak,
za nim dwoje następnych, a na samym końcu sam Zayn.
-
Haz, widzę że poznałeś już Crys – odezwał się ten ostatni, a Louis Tomlinson,
tak, rozróżniałam ich wszystkich, wybuchnął gromkim śmiechem.
-
Spokojnie czika – rzucił, starając się nie udławić własną śliną – on należy do
mnie – ten żart spowodował napad radości całej piątki i mój ogromny, czerwony
niczym samo piekło, rumieniec. A niech was, One Szydercy Direction. A niech
was!
*~*
-
Niech ten szajs przestanie dzwonić, noo! – krzyknął w biegu, kierując się w
stronę mojego osiedla. Świetnie, po prostu cudownie! Niech zdradzi paparazzi
gdzie mieszkam. Co się przejmujesz, Crystal, przecież i tak świat JESZCZE nie
wie o twoim istnieniu. Do jasnej ciasnej, a jak się dowie?! Nie chciałam za
dużo myśleć. Wolałam skupić pełną uwagę na nie straceniu płytkiego oddechu.
Niesprawiedliwego wobec innych uczniów celującego z w-f’u ciąg dalszy…
-
Nie wyłączę go biegnąc! – zmierzaliśmy na osiedle od tłu, czyli przez tak zwane
„bagna”. Dzieciaki ochrzciły tym tytułem błoto jeszcze za placem zabaw. Rosło
tam kilka drzew, dlatego w naszym sprinterskim tempie, ciężko było w nie nie
wpaść. Harry Cholerny Styles nie byłby sobą gdyby nie spieprzył, czytaj: nie
wybrał drogi pod przysłowiową górkę.
-
Chociaż spróbuj, jest za nami?! – wiatr się wzmógł, och, takie tam złośliwości
z góry, a nawet zaczęło kropić.
-
Nie obrócę się, deklu! – mimo wszystko, zrobiłam to – nie widzę go.
-
Świetnie, to teraz… - znów mnie zatrzymał i wdrapał się na biały płot.
-
Jezu, złaź stąd, Styles, k…! – zaczęłam panikować. Płot nie był wysoki, ale nie
jego rozmiar doprowadził mnie do obaw, tylko fakt czyja posesja znajdowała się
za nim.
-
Szybko, naprzeciw jest dom Zayna – przeskoczył przez ogrodzenie, wyciągnąwszy
dłoń w moim kierunku.
-
Nie rozumiesz… - usłyszeliśmy szczekanie psa – Harry! – jęknęłam zrezygnowana i
wyłamując palce, rozejrzałam się dookoła. Na „bagnach” coś się ruszyło, to mógł
być ten facet, dlatego wziąwszy głęboki oddech, również przeszłam przez płot.
Oczywiście z pomocą Harry’ego, na którego niefortunnie się przewróciłam.
NIEZDARA! Chłopak stracił równowagę i łapiąc mnie w talii, coś popchnął. Runął
na równo przystrzyżony trawnik, a ja zawisłam nad nim. Szczekanie robiło się
coraz głośniejsze, gdy usłyszałam dobrze znany, chropowaty głos.
-
Kuźwa… - schowałam głowę w płaszczu Harry’ego, który najwyraźniej nie zrozumiał
powagi sytuacji.
-
Kto tu je… - pani Thomas spojrzała na nas i idę o głowę, że o mało nie dostała
zawału. Przeleciała wzrokiem po ogrodzie, a następnie zawołała swojego psa – Jefferson, waruj! – zwierzak
momentalnie przestał nas obwąchiwać, co Stylesa bawiło, mnie mroziło krew w
żyłach – Na Marię Magdalenę i wszystkich świętych, mój ogród! – podnieśliśmy
się z ziemi, po czym spuściłam głowę. Harry nie mógł odpędzić się od ukochanego
jamnika pani Thomas, dlatego go pogłaskał.
-
Nie dotykaj Jeffersona, bo jeszcze zarazisz go pchłami, a ty Whitemore…Co za
niewychowane dziewuszysko! – warknęła staruszka i pociągnęła psa za obrożę –
zdewastowaliście moje róże, wiecie co to znaczy?! – nie chciałam nic mówić. Po
wielu latach użerania się z Valerią Thomas wiedziałam, że jej nie przegadasz.
Jednak miała trochę racji, w tych swoich obelgach i wrzaskach pod naszym
adresem, okryte białą płachtą kwiaty z pewnością straciły szansę na odrośnięcie
wiosną.
-
Przepraszam, odkupię te róże – złagodniałam, co najwidoczniej szczerze
zaskoczyło Harry’ego.
-
Odkupię – zakpiła pani Thomas – czy ty wiesz ile serca – przepraszam, czego?!
Okej, nieśmieszne i wredne – włożyłam w pielęgnacje tych kwiatów, zdajesz sobie
z tego sprawę, kobieto?!
-
Ale proszę na nas nie krzyczeć, to był wypadek – zaciągnęłam Stylesa za rękaw,
kiedy to powiedział. Wyglądał jakby miał jej zaraz wygarnąć, choć widział panią
Thomas po raz pierwszy na oczy.
-
Aha, czyli mam wam odpuścić i może jeszcze pogłaskać po główkach?! – żyłka na
czole kobiety zaczęła niebezpiecznie pulsować.
-
Nie, ale…
-
Styles, zamknij się! – weszłam mu wpół słowa, a on prychnął.
-
Doprawdy, oboje jesteście siebie warci… Chcę tu widzieć pięćset funtów, nie
obchodzi mnie, jak je zdobędziesz, Whitemore, bo od Roberta, a tym bardziej
Olivii pieniędzy nie wezmę – to były jej ostatnie słowa, po których nabuzowana
przez złą passę wyszłam z ogrodu pani Thomas. Nawet nie raczyłam spojrzeć na
Harry’ego. To była jego pieprzona wina, nie moja. Też się wkurzył. Oboje
byliśmy na tyle zdenerwowani, żeby nie odezwać się do siebie ani słowem. Wyciągnęłam
tylko telefon i wybrałam numer Charlotte.
-
Lottie – zaczęłam – wiem, że są w mieście, jeśli to chcesz mi powiedzieć, w
takim razie jesteś szybsza niż woda w klozecie. Nie mam w ogóle nastroju, więc proszę,
nie dzwoń więcej.
-
No dobrze…- zamarłam. Zamiast głosu Charlotte, usłyszałam jego głos. Głos
Zayna.
Witam Was pod rozdziałem numer dwa! Dziękuję za opinie pod jedynką i bardzo się cieszę, że polubiliście Crystal, ja też ją lubię, chociaż myślę, że zepsuje opinie na jej temat w następnych rozdziałach. Jest trochę, humorzasta, no ale... Mam nadzieję, że i ten rozdział przypadnie Wam do gustu, jak widzicie pojawia się postać Harry'ego, co myślicie więc o nim? :)
Na zakończenie chciałabym polecić jeszcze świetny blog, który od początku do końca mnie urzekł, a jest to:
Zayn Malik i fantastyka to idealne połączenie!
Co by tu jeszcze... Ach tak, może zwiastun? Łapcie!
NA KONIEC MOGĘ ŻYCZYĆ WAM TYLKO WESOŁYCH ŚWIĄT!