czwartek, 22 stycznia 2015

WAŻNE JAK BOTOKS IBISZA

Piszę do was z tableta, dlatego przepraszam za błędy. Ostatnio mam dość duży konflikt z blogspotem na tym właśnie sprzęcie. Niestety mój laptop jest w naprawie dlatego uciekam stąd na wattpada. Wiem, że większość z Was nie zna albo nie lubi tej stronki, jednak mnie jest po prostu łatwiej. Dodatkowo wiele pozmieniałam... i jeśli ktoś z moich tutejszych czytelników czytał Romansidło nie tylko po to, abym komentowała/czytała u niego, to mam nadzieje, ze jest w stanie przerzucić się na Wattpada. Wiem, że dwie historie na pewno tam są i w wolnej chwili dam ★ oraz komentarze.
Wattpad jest o tyle wygodny, że dodaje krótkie rozdziały BAAARDZO często,  prawie codziennie, dodatkowo nie trzeba się tak produkowac z opiniami ;)

Zatem... oto te zmiany, o których napisałam na początku:

Link: http://www.wattpad.com/story/29860680

Nowy tytuł: "Chłopak Na Niby"

Nowy opis:
"– Tu nie chodzi o zwykły romans… Macie grać, oboje, macie spędzać ze sobą czas prawie bez przerwy, nie całować się teatralnie, tylko z pasją... Macie szeptać sobie czułe słówka, trzymać się za ręce, wpadać w swoje ramiona, macie grać zakochanych tak – oparła się obiema rękami o biurko – że sami uwierzycie w swoją miłość ..."

"I jeśli mam coś powiedzieć o tej historii, powiem, że nie opowiada ona o miłości mojej i Zayna, opowiada o tym, jak wbrew własnej woli, choćbym zapierała się rękami i nogami, zakochałam się w Harrym, moim chłopaku na niby."

Ta historia nie zawiera wielu wulgaryzmów, scen erotycznych, nie opowiada o bad boy’u zakochanym w zwyczajnej nastolatce, o pościgach, wybuchach, narkotykach i innym świństwie. To historia o tym jak troszkę pyszałkowaty muzyk, oszalał na punkcie swojej nieprawdziwej dziewczyny - pokręconej (prwie)aktorki. To historia o marzeniach, sile przyjaźni, rodzinie... O dokonywaniu wyborów, bo nie zawsze to czego chcemy, jest tym czego potrzebujemy.

TO NIE ZNACZY, ŻE W CRYSTAL NIE BĘDZIE KOCHALA TEŻ ZAYNA TAK BTW XD

I JESZCZE RAZ BARDZO PRZEPRASZAM ZA KOMPLIKSCJE.

BTW, pojawił się tam kolejny rozdział xx

@typowe_ff

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział czwarty

Rozdział dedykuję Natalie HS, już prawie nadrobiłam całe Twoje opowiadanie! xx
Ten rozdział jest wybitnie długi, raczej więcej takich tu nie będzie. Wcześniej był podzielony na dwie części, jednak idealnie się ze sobą łączą.
Wystąpi i Harry i Zayn ;), miłej lektury 
xx
"Ich dwoje, to jak sto razy tyle problemów"
Obudził mnie dramatyczny krzyk, który przebiegł pod sklepieniem korytarzy, odniosłam wrażenie, że zaczął pulsować nieludzką mocą i gdyby ktoś, kto krzyczał, podgłośnił się jeszcze o choćby jeden decybel, okna, szybki wszelkiego rodzaju, lustra, a w ostateczności i kieliszki, rozsypałyby się w drobny mak. Dawno nie słyszałam tak donośnego wrzasku, a właściciel tych nieziemsko mocnych strun głosowych, albo raczej właścicielka? Serio, ciężko było dojść do tego, czy wrzeszczy kobieta, czy może mężczyzna… Koniec końców już nie chodziło o podziw dla autora krzyku, chodziło o fakt, że krzyczał moje imię.
Uniosłam zaspane powieki i przetarłam twarz dłonią. Wciąż miałam na sobie puchaty szlafrok taty, pod którym znajdowała się wyłącznie czarna bielizna, a moja głowa spoczywała na... Chwila? Na skórze? Czy to możliwe? Nie miałam przecież skórzanych poduszek, to byłoby nad wyraz dziwne, ale znałam ów zapach zbyt dobrze. Woń materiału, oraz jeden z najprzyjemniejszych zapachów bożego świata, uderzyły o moje nozdrza, mimo porannego zasmarkania. Podsumujmy… Skóra, David Beckham, wanilia z cynamonem, żel do włosów, płyn do podłóg… Coś nie grało. Zayn. Zayn pachniał Beckhamem i żelem do włosów, a w jego ramionach okrytych czarną, skórzaną kurtką, zasnęłam. Tylko skąd tu wanilia, cynamon, a tym bardziej pomarańczowy płyn do podłóg?
Spoglądając przed siebie spostrzegłam tylko smukłe, nieopalone nogi w spodniach podwiniętych przed kostkę. Kobieta miała na sobie granatową, aksamitną marynarkę i białą koszulę pod spodem. Lecz nie to przykuło moją uwagę w pełni… Olivia Whitemore – kobieta wysoka, szczupła, dobrze ubrana, mimo wszystko pełna matczynego ciepła – w tym momencie wyglądała jak tornado, a jej twarz szpecił grymas wściekłości. Och, już wiedziałam kto wrzeszczał, byłam tego więcej niż pewna, tylko z jakiej przyczyny? Przeniosłam wzrok na Zayna, który mimo hałasu słodko spał, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Wyglądał jak prawdziwy mężczyzna z potarganą fryzurą, coś al’a tej–nocy–było–ostro, kilkudniowym zarostem, w swojej skórzanej kurtce. Dodatkowo tatuaże… Matko, miałam w łóżku gangstera – motocyklistę, nie mojego małego, uroczego chłopca. Jezusie, on tak seksownie rozchylał wargi kiedy spał… Crystal, nie gap się, twoja własna matka zapewne chce wsadzić ci w ten mop, co trzyma prosto w dupę, ale… Dlaczego mama trzyma mop?
- Wspieramy powodzian? – mruknęłam zaspanym głosem, odnosząc się do podwiniętych spodni – mamo, proszę, nie baw się w modną mamuśkę – ziewając widziałam, jak gniew rozrysowuje się na jej twarzy. Tak, wcześniej też nie wiedziałam, że tak idzie, ale ta wściekłość. Olivia emanowała nienawiścią do świata w owym momencie.
- Znasz kawał o „Nokillach”? – wycedziwszy to przez zęby, rzuciła mopem o ramę łóżka. Czerwień na jej twarzy podchodziła już pod tę na włosach. Osobiście wolałam mamę w blondzie, ale kobieta zmienną jest, prawda?
- Mhm… - mruknęłam niepewnie.
- Zaraz ty będziesz krzyczeć No Kill, Crysta, co ci odbiło?! – żywo gestykulowała – nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale ten dom ma lśnić!
Zaczęłam sobie wszystko powoli układać. Cholera, woda w wannie! Jak mogłam być tak nieuważna?! Mogłam, przecież nazywam się Crystal Niezdara Whitemore, to zobowiązuje… Kuźwa, ale ze mnie skończona kretynka. Byłam na siebie wściekła. Nie dziwiłam się krzykom mamy, miała powód, coby wybuchnąć. Ja? Gdyby ktoś zalał mi dom, ponad wszelką wątpliwość wyszedł by z niego w tempie natychmiastowym. Zamkniętymi drzwiami.
- Ale nie musisz się tak drzeć, Jezu, powycieram to – przetarłam twarz dłońmi. Jeszcze nie doszłam do siebie po spaniu.
- Pewnie… - prychnęła – znowu Malik – zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę uśmiechającego się przez sen Zayna – kocham go jak syna, ale tobie już kompletnie odbiło na jego punkcie – obie obrzuciłyśmy bruneta wzrokiem. Ja pobłażliwym, Olivia natomiast karcącym.
- Mamo, to nie tak…
- Obojga was uziemiam, próby, Halloween, koncerty, może do mnie zadzwonić sam Kennedy zza grobu, żadne z was stąd nie wyjdzie dopóki, dopóty woda nie będzie stała do cholernych kolan!
- Ale… - wydałam z siebie dziwny dźwięk, który wyrażał mniej więcej „spadaj”. Poczułam zapotrzebowanie na hektolitry kofeiny.
- Patricia wie i popiera. One Direction poczeka. Ach, zabieram Dantego, Electra zostaje w domu…
- Nie no, serio?! – materac zaczął skrzypieć, ponieważ Zayn niespokojnie się poruszył. Budził się.
- Serio, będę o szesnastej, jak się wyrobicie, zdążycie na imprezę – i już jej nie było. Kurza twarz. Dostać szlaban w wieku osiemnastu lat. Okej, przegięłam, ale nie musiała tak ostro się do mnie zwracać. Kochałam ją bardzo, jednak widziałam, jaką transformację przeszła, pod wpływem choćby ostatniej ciąży. Błyskawicznie schudła, ścięła i pofarbowała włosy, wróciła do pracy… Ale nie była już tą samą Olivią Whitemore. Nie… Diametralnie się zmieniła. Niestety, na gorsze.
Siedziałam na łóżku jeszcze kilka minut, a może kilkanaście? Nie wiem, nie miałam zegarka, wiem że zastygłam na długo, aby obmyślić plan działania. Z Harrym nie rozmawiałam prawie wcale, pozostałych chłopaków nawet nie widziałam, a Zayn szybko zasnął. Nie miałam pojęcia ile planują zostać i jaka jest ich dalsza strategia. Nie było mi nic wiadomo o żadnym koncercie, wiedziałam teoretycznie i praktycznie tyle, co kot napłakał, dodatkowo myśl, że jak chłopak wstanie, będzie na mnie wściekły za ten szlaban, wierciła ogromną dziurę w moim brzuchu, niczym wiertarka z prawdziwego zdarzenia. Co za felerny dzień – pomyślawszy tak, wstałam z łóżka. Myliłam się, Zayn nie raczył nawet zamknąć ust, wciąż delikatnie pochrapując. Ciekawe ile jeszcze planował spać. Godzinę, dwie, do wieczora? Ach, znając jego możliwości nie obudziłby się nawet na obiad bez przymusu… Ale może ów przymusu nie dostał? Niewiedza zaczęła robić się uporczywa, jednak jako osoba uzależniona od porannej czarnej, gorzkiej, sypanej, stwierdziłam, że nawet nie spróbuję myśleć bez kawy. Dlatego jakieś dziesięć minut później, siedziałam po turecku na kuchennym stole, popijając ukochany trunek, w ukochanym kubku.
Dalej, Crysta, miałaś myśleć… Mhm, dobre sobie… Jak masz myśleć, kiedy na piętrze śpi światowa gwiazda, w swoim pokoju młodsza siostra zachwyca się Arianą Grande, oglądając Nickelodion, bateria w telefonie prawie padła, a woda zaczyna wsiąkać w panele. Jesteś na dnie… To wszystko zaczęło robić się nieziemsko pokręcone. Poczułam jakbym na moment wyszła ze swojego ciała, rozejrzała się po kuchni i wróciła do niego z powrotem. Ogarnęła mnie taka typowo jesienna aura, melancholia, odechciało mi się dosłownie wszystkiego, działałam w amoku. Przestałam myśleć logicznie. Znacie ten moment, kiedy logika nagle staje się nielogiczna? Aby coś zrozumieć, należy tego doświadczyć, zatem może dlatego przestałam rozumieć siebie samą? Z amoku wyprowadził mnie dopiero odgłos tłuczonego szkła i odczucie, jakby coś chciało wypalić skórę. Momentalnie przetarłam twarz i spojrzałam na swoje dłonie, nie trzymałam już kubka, a wrzątek musnął palce, kiedy z łoskotem wylewał się na wilgotną podłogę. Zadrżałam. Hej, Crysta, obudź się! Chciałam dać sobie w twarz, dlaczego nic mi nie wychodziło?! Psułam wszystko, czego się tknęłam. Stanąwszy bosymi stopami na zimnych, mokrych kafelkach, wydałam z siebie dziwny dźwięk. Wyrażał on czystą żałość i niechęć do życia. Powoli miałam dość. Czego? Rutyny. Tego, że każdy dzień wyglądał identycznie, z małymi odstępstwami rzecz jasna, miałam dość szkoły, cholernego Bradford, otaczających mnie ludzi. Nie chciałam takiego życia, pragnęłam dostać się na szczyt, ale o własnych siłach. Nie mogłam przestać marzyć. Chwyciwszy ścierkę, pozbierałam szkło. Kuźwa, przecięłam się. Z opuszka kciuka zaczęła sączyć się krew, dlatego po raz kolejny jęknęłam, biorąc palec do buzi. Zapowiadał się kolejny, pechowy poranek. Matko, ile jeszcze takich przede mną?!
- Co robisz, co jest? – to musiało wyglądać doprawdy komicznie. Zayn zastał mnie kucającą nad rozbitą filiżanką, w całej mokrej, pełnej zacieków kuchni, dodatkowo wciąż miałam na sobie wyłącznie szlafrok oraz bieliznę.
- A, kucam sobie z nudy – sarknąwszy, spojrzałam prosto w zaspaną twarz bruneta – przecież widzisz – wyrzuciłam skorupki po kubku do kosza na śmieci i wyciągnęłam jeszcze jeden mop – tak jakby mamy szlaban.
Chłopak jedynie zaśmiał się w odpowiedzi. Idę o głowę, że nie dowierzał. Koniec końców był Zaynem Malikiem – gwiazdą muzyki, jednym z królów twittera, o ile nie całego internetu, do cholery! Był zbyt sławny na szlaban. Jednak Olivię Whitemore nie obchodziło to w najmniejszym stopniu. Mógłby być nawet samym księciem Williamem, jeśli ona coś postanowiła, tak MUSIAŁO się stać.
- Nie, Zaynie, serio, mamy szlaban – podałam mu mop, a ten chwycił kij, nie spuszczając ze mnie wzroku. On naprawdę zapomniał, że Olivia dostała od Patricii pełne pozwolenie na karanie jej syna? Tak samo nagrodzenie, czy inne, typowo matczyne sprawy. Ale tak to już jest, kiedy wprowadzasz się naprzeciw najlepszej przyjaciółki. Zayn też będzie mógł bez skrupułów chłostać moje dzieci…
- Chyba TY masz szlaban – nerwowo zachichotał i wytarmosił swoje włosy. Nie miał na sobie kurtki, nie miał też koszulki, ale z przyzwyczajenia mój wzrok nie uciekał na jego klatkę piersiową. Ach, ten moment kiedy on wygląda lepiej od ciebie, nawet kiedy wygląda źle, a ty wyglądasz cudownie. Zayn był typem przystojniaczka, cóż poradzić, bo spójrzmy prawdzie w oczy, co w urodzie Malika nie było doskonałe?
Pan Jestem–Perfekcją–Nawet–Kiedy–Czuję–Się–Jak–Gówno zlustrował pomieszczenie wzrokiem, gdy pokręciłam przecząco głową. Domyślił się, że zostawiłam włączoną wodę w wannie, ale nie poczuł się winny, ja też go nie obwiniałam, jak na przykład Harry’ego za połamane róże pani Thomas, po prostu… Po prostu musiałam zwalić na kogoś winę i poszukać dodatkowych rąk do pracy. Nie widzieliśmy się tak długo, a on nie dość, że przyjechał bez zapowiedzi, to jeszcze mówił niewiele. Ale Zayn z natury był małomówny, no chyba że się napił, wtedy mógłby gadać, gadać, gadać…
Westchnąwszy ciężko, otworzył szafkę pod zlewem. Jeszcze pamiętał, gdzie moja mama trzyma detergenty, nie wiem dlaczego, ale uznałam to za urocze. Ciekawe ile jeszcze pamiętał… W ostateczności nalał do białej miski ciepłej wody, traktując ją pomarańczowym płynem do podłóg.
- No co? – zapytał po chwili, z rozbawieniem.
- No nic – odpowiedziałam może zbyt szybko, obracając wzrok. Jednak mimo wszystko, na moją twarz wpełzł uśmiech pełen dumy. Z jakiej racji? – ubiorę się tylko – wtedy i Zayn się uśmiechnął, a ja pomknęłam na górę. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam zwykłe, brudne dresy, wykonałam fryzurę, która miała być kokiem, a okazała się jakimś gównem uwitym na środku głowy z moich ciemnych kosmyków, dodatkowo nie siliłam się nawet coby wytrzymać w szelkowatym chłamie, czytaj w staniku. Po prostu nie umiałam się powstrzymać i na gołe ciało zarzuciłam Zaynową koszulkę z nadrukiem batmana. I znów się uśmiechnęłam, tylko jeszcze szerzej, dlaczego chciałam piszczeć? David Beckham, ta koszulka cała pachniała Davidem Beckhamem, chwila… Armani… nagle zachciało mi się wąchać Armaniego? Głupie, zapomnijmy o tym, sam Armani nie mógł równać się z tą koszulką i jej właścicielem, czekającym na dole. Wrócił. Boże, Zayn wrócił! To nie był sen…
Po dwudziestu minutach zmywania podłóg byliśmy już zmęczeni, rozmawialiśmy o nieistotnych sprawach. Praktycznie rzecz ujmując to Malik mówił, a ja słuchałam, co rzadko się zdarzało. Nie narzekam, taki obrót spraw bardzo mnie ucieszył. Dowiedziałam się co u chłopaków, gdzie grali, jak mijały pijane wieczorki, zdał mi nawet relacje z jakiegoś wywiadu, bo bez powodu skłamałam, że nie oglądam każdego jego występu w telewizji. Tak, niech myśli, że mam życie…
- Więc… - oparłam się o swój mop – dlaczego jesteś w Bradford, w sumie to jesteście i ilu was jest?
- Wszyscy prócz Liama, złapał grypę żołądkową – Zayn skrzywił się, mówiąc o niedoli przyjaciela – wiesz, ludzie z Modestu się pozmieniali, dziewczyny na twitterze szaleją, że mało czasu spędzamy razem, dlatego jesteśmy – wzruszył ramionami – żyć nie umierać – usiadł na blacie. Zapadła cisza, przerywana jedynie przez dźwięk jakiejś piosenki Ariany Grande, której tytułu nawet nie znałam. Pieprzona Electra, czemu nie mogła słuchać sama nie wiem The Rolling Stones?! Ale z ciebie ździra, Crystal, akceptacja, każdy słucha co lubi…
- Tylko dlaczego Bradford, a nie hmm, Doncaster? – ciągnęłam temat, znów rozglądając się po kuchni. Mimo, że woda nie stała już do kostek i tak w całym domu panował okropny bałagan. Naczynia w zlewie, pranie, zabawki Dantego, jakieś kolorowanki Electry… Owszem, nie musiałam tego robić, ale jeśli nie ja, to mama. Tata siedział w pracy, mama podrzucała tylko młodego do koleżanki i sama zapierniczała. Chociaż nienawidziłam sprzątać, często to robiłam, z dobroci serca, ot co!
- Babcia Katherine – Malik aż się wzdrygnął i wrócił do roboty, wycierając szmatką zacieki na szafkach – mama zadzwoniła z pretensjami, że znowu nie będzie mnie na urodzinach babci. To durne, ale…
- Proszę, znam babcię Katherine – wywróciwszy oczami, przetarłam stół.
- Teraz cztery piąte One Direction zaśpiewa jej Happy birthday i może dożyje setki – pokazał kciuki w górę, a ja parsknęłam.
- Matko, pamiętam, jak łapała nas za policzki…
- Też pamiętam! Ale… - Zayn spojrzał na mnie z pełną powagą – za piętnaście minut cię opuszczę – zamarłam. Nie! Dlaczego?! Głupi Malik! I już nie chodziło o to, że mieliśmy mieć szlaban wspólnie, po prostu… Ja tak bardzo nie chciałam żeby wychodził.
- Mhm – uniosłam obie brwi – okej – i już miałam pytać na jak długo zostają, kiedy drzwi frontowe zaskrzypiały. Momentalnie wstrzymałam oddech. Lottie, o cholerna cholera!
Lottie obiecała zająć się dekorowaniem sali gimnastycznej na szkolną imprezę halloweenową, na którą i tak zapewne bym nie zdążyła, ale nieważne! Ja również zobligowałam się pomóc. Myślałam, że dziewczyna mnie udusi, bo mój telefon ponad wszelką wątpliwość wibrował spokojnie na stoliku nocnym. Zerwałam się na równe nogi, mijając korytarz. Pobiegłabym na górę, gdyby nie zatrzymali mnie Niall z Louisem.
- Wymoczka, gdzie tak pędzisz? – odezwał się Tomlinson, a z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Wymoczka, pff, dobre sobie! Nazywał mnie tak ponieważ poznaliśmy się w niefortunnej sytuacji, kiedy to cała mokra próbowałam zabić wzrokiem jego najlepszego przyjaciela. Na pierwszy rzut oka Harry i Louis mogli być nawet parą, jednak tylko się przyjaźnili i była to typowo silna, męska przyjaźń.
- Muszę odebrać telefon, Szyderco – odpowiedziałam, zakładając ręce  na piersi. Poczułam się naga. Nie miałam na sobie stanika, a moja fryzura, brak makijażu oraz koszulka Zayna prezentowały się nadto dwuznacznie. Jeśli wiedzieli, że spędził tu noc, idę o głowę, że ich domysły nie prowadziły do naszej dwójki przy kurna różańcu!
- Nic nie dzwoni – Louis zmarszczył czoło.
- Uwierz, na pewno dzwoni… - zawahałam się, spoglądając na Nialla. O tak, to był świetny pomysł – Horan, mam dla ciebie zadanie…
- Zamieniam się w słuch – Irlandczyk spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem. Lubiłam go, był w porządku.
- Wiesz gdzie jest szkoła, na sto procent będziesz wiedział, koniec końców, znajdź liceum numer dwa i poszukaj Sali gimnastycznej. Tam dotrzyj do Charlotty B…
- I Laurel, prawda? – Niall wszedł mi wpół słowa – spokojnie, znajdę Lu, skinąwszy, zapiął kurtkę i udał się do wyjścia. O co chodziło? Czy Niall… Nieważne, muszę wypytać Laurel. Potem przeniosłam wzrok na Louisa.
- Spokojnie, słońce, zabieram tylko Zayna i znikam – uniósł obie ręce do góry, jakby w geście obrony. Nie, nie wyganiałam go, w sumie nic nie miałam do Tomlinsona… Boże, a może ja straszyłam nieumalowaną mordą? Wtem w całym domu zapanowała cisza. Electra wyłączyła radio i niepewnie zeszła po schodach. Spojrzeliśmy z Louisem po sobie, a dziesięciolatka wstrzymała oddech. Patrzyła na chłopaka wielkimi, zielonymi oczami, po czym jak mniemam stłumiła pisk.
- O. Mój. Panie, to ty? – przegryzła wargę.
- Ja… - odpowiedział niepewnie, uśmiechając się pobłażliwie. Wiedziałam, że ta sytuacja bardziej rozbawiła szatyna niż mnie. Directionerka, Louis Girl się znalazła. Electra jedynie zaklaskała w dłonie i zamiast jak cywilizowana fanka poprosić idola o autograf, czy zdjęcie, zaśmiała się doprawdy przerażająco, w następnej chwili znikając na górze.
- Dobra, to było dziwne… - zmarszczyłam brwi.
- Eee tam, nie znasz definicji dziwne – on tylko machnął ręką. Kurczę, Louis był tak pozytywną osobą, on aż emanował tą „dobrą energią” – Zaaayn?! Musimy spadać…
Po tych słowach przestałam zwracać uwagę na to co się działo. Okej, nie mogłam spędzić z Zaynem każdej chwili, ale po tak długim czasie rozłąki te kilka godzin to było naprawdę niewiele. I znów posmutniałam, nie zdążyłam nawet zapytać kiedy wyjeżdżają… Po ich wyjściu, nalałam sobie szklankę wody i wypiłam ją jednym haustem. Kolejną doprawiłam czymś mocniejszym, tak na lepsze sprzątanie i zagłuszając Arianę Grande, rozkręciłam AC/DC na pełną moc głośników. Wybacz pani Thomas, wybacz Electra, wybacz całe osiedle, nie mogłam przecież tłuc się po domu bez sensu. Crystal, czas się przysłowiowo „dojebać”.
On the highway to hell!
*~*
Kolejna piosenka, kolejne niegramotne kroki, które miały być tańcem, kolejna wyświecona półka, kolejny zignorowany krzyk Electry, kolejne psiknięcia konwaliowego detergentu… Dochodziła osiemnasta, dlatego na dworze zaczęło się ściemniać, pieprzona jesień. Matko, jak ja nienawidziłam jesieni, wszystko było takie szare, pognite, życie uchodziło nawet z człowieka, powodując, że odechciewało się rano wstawać z łóżka. O stokroć wolałam lato, czy choćby zimę. Dlaczego? Otóż… Osobiście nienawidziłam niedopowiedzeń, żyć w niedopowiedzeniu, to jak żyć w brazylijskim serialu. Albo piździ, że chce dupę urwać, albo praży, że chce samego diabła z piekieł wypędzić, nie ma nic pomiędzy! Tak, nie, nie istnieje nie wiem. Bradford było właśnie takim nie wiem. Na pierwszy rzut oka miasto importowe, to jest coś!, ale jeśli ktoś łaknący prawdziwego, wielkiego życia urodził się na małym osiedlu, wśród dobrze znanych każdemu sąsiadowi ludzi, wie jak wielką katorgą jest egzystować w Bradford na co dzień. Zrozumiałam to już w wieku jedenastu lat, kiedy spędziłam ferie zimowe u dziadków w samym centrum Londynu. Szczerze? Tam wszystko jest takie, takie, uch! Inne! Brytyjczyk zapomina, że jest Brytyjczykiem, słysząc akcenty i widząc kulturę całego świata. Do czego zmierzam? Życie w Londynie, to jak życie w amerykańskim serialu. Człowiek ciągle trzyma rękę na pulsie kulturalnego wszechświata. Teatr, opera, balet, książki, muzyka, filmy, artyści – wszystko tam jest i wszystko tam się dzieje. Taka prawda. Chodniki wciąż okupują kolejne postaci, sklepy przepełniają się ludźmi… Skrótowo: żyć nie umierać. Londyn to miasto, które nigdy nie śpi. Osiedle na przedmieściach Bradford było małe, nudne, a najciekawszym wydarzeniem ostatnich czasów okazywał się, hmm… Sama nie wiem, remont kuchni na przykład. Zdecydowanie nie nadawałam się do miejsca, gdzie każdy znał każdego, a sklepy stały „trzy na krzyż”. To tak jakby zamiast Nowego Jorku wybrać Delwood… Cóż, niektórzy ludzie po prostu nie lubili londyńskiego zgiełku, ale czy ja prosiłam mamę o przeprowadzkę całej rodziny? Czy nie mogłabym zamieszkać z dziadkami, albo w jakimś małym mieszkanku? I może udałoby mi się ich przebłagać, ale zawsze znalazł się jeden problem – szkoła. Skończysz szkołę – zamieszkasz gdzie chcesz. Tyle że ja kurewsko nie chciałam jej kończyć…
Kiedy przez przerwę między piosenkami na playliście, udało mi się usłyszeć dzwonek do drzwi, wywróciłam oczami. Kogo niosło do Whitemore’ów o tej godzinie? Zayn i reszta siedzieli na urodzinach babci Katherine, mamie zostało z pół godziny do końca pracy, tata? Ale tata by nie dzwonił.
-  I can't get no satisfaction – podśpiewując pod nosem tekst jednego z hitów The Rolling Stones, którego dźwięk wypełnił właśnie cały dom i okolice, otworzyłam. Byłam w sumie dość rozbawiona i zakręcona. Wciąż miałam na sobie koszulkę Malika, brudne dresy, koko–kupę na łepetynie, ale zdążyłam pomalować jedno oko, w sumie to z nudy podczas picia zielonej herbaty i zajadania ukochanych wafli ryżowych. Grunt w pracy, to dobrze spędzona przerwa!
- I can't get no satisfaction – delikwent na ganku, zamiast powiedzieć po co przyszedł, zaśpiewał tylko dalszą część piosenki. Zadarłam więc głowę i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Stylesa. I tak wiedziałam, że to on. Wysoki facet w płaszczu, pachnący Armanim. Proszę…
- Czego szukasz? – uraczyłam go najbardziej sztucznym i przepełnionym jadem uśmieszkiem. W sumie, jeszcze nie wiedziałam jak ukarać Harry’ego, bo rzecz jasna byłam zła o te felerne róże.
- Crystal Whitemore, mieszka tu taka? – uśmiech nie schodził z jego twarzy, kiedy trącił palcem moją koko-kupę. Wywróciłam oczami.
- Wyczucie czasu wciąż masz takie same – prychnęłam, zakładając ręce na piersi. Nie widzieliśmy się dwa piękne lata, a on musiał wybrać moment, raz – kiedy brałam prysznic, dwa – kiedy wyglądałam jak krzyżówka modliszki z żabą, bo sekcji zwłok hipopotama.
- Najwidoczniej – wciąż staliśmy w drzwiach i nie planowałam tego zmieniać – coś ci się stało w twarz? – zauważył, że tylko jedno oko było pomalowane.
- Pierdol się – nie mając pomysłu na ripostę, poszłam w klasyk.
- Takie brzydkie słowa, z takiej ładnej buzi? – Harry wydął dolną wargę, udając smutek. I już sama nie wiem, czy bardziej zdziwił mnie ten komplement, czy fakt, że Loczek nie powiedział „Sama się pierdol”, co byłoby wręcz oczywiste.
- Och, wybacz obrazę majestatu – zadrżałam, na dworze wiało, ale nie chciałam dać za wygraną i nie chciałam pytać, czy wejdzie. Niech sam poprosi. Tyle, że Styles miał na sobie płaszcz, ja wyłącznie T-shirt – Ale zanim zapuszczę korzenie, co tu robisz?
- Zayn prosił, żebym sprawdził czy nie utonęłaś w syfie. Wczoraj róże, dziś zalany dom… - zacmokał. Czy ten fagas śmiał nabijać się z mojego wrodzonego pecha?!
- Dzięki za troskę – znów uśmiechnęłam się nieszczerze – ale pamiętaj, że to ja trzymam drzwi – zmrużyłam oczy – i przypadkiem mogę złamać ci nos – Harry również zmrużył oczy i żeby spojrzeć prosto w moje, musiał lekko pochylić głowę. Smutne, ale prawdziwe…W sumie… Miał bardzo ładne oczy, duże, tak jak ja – zielone. Był wysoki, przystojny, lubiłam to jak pachniał… Nie, Crysta. To wrzód na małpim tyłku, próbujesz pozbyć się wrzoda, nie grasz w programie „ciota szuka męża”. Jednak mimo wszystko nie potrafiłam odwrócić wzroku. Ta scenka nie była szczególnie romantyczna, nie była też niezręczna, była fascynująca, przynajmniej dla mnie. Taka… Taka inna. Nie widziałam w tym jednym, prostym spojrzeniu żadnej rutyny. Było nowe, ekscytujące i…
- O cholerka, jak zimno! – podniosłam głos i aż podskoczyłam. Przenikliwy, jesienny wiatr dostał się do przedsionka tak nagle, nie panowałam nad tym odruchem, a przez ton, jakiego użyłam, Harry po prostu zabrechtał.
- Może wejdziemy do środka? – wykonał ten sam ruch i również podniósł głos. Palant! Cha! Ale to on się wprosił, ja nie zaproponował, żeby wszedł! Jakby co…
Dlatego po jakiś dziesięciu minutach ja składałam pranie, a Styles przyglądał mi się z uwagą. Nie proponowałam mu herbaty, jakbym zaproponowała komukolwiek innemu, jedyne co powiedziałam, to to, aby zdjął buty i po prostu milczałam. Niech pozna moją mściwość, zniszczył róże pani Thomas, mnie się dostało, to i jemu powinno się dostać…Róże… Jezu, jak ten facet denerwował, choćby tym, że istniał, ale niektórzy ludzie tak mają, zatem tryb „Doprowadzic Crystal Do Szewskiej Pasji” musiał włączyć jeszcze przed postawieniem stopy na osiedlu. Skubany, ja się denerwowałam, a jemu to najwidoczniej zwisało. Harry–Pieprzony–Styles nie był mi tak obojętny, jak to się mogło wydawać… Okej, dobra, był mi obojętny! Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu, masz go głęboko w dupsku. Przestań się na mnie gapić, wiem że wyglądam jak down, z jednym, pomalowanych okiem, skurwysynu!
- Dlaczego to robisz? – i znów cha! To on zaczął rozmowę! Boże, Crys, jesteś żałosna…
- Robię co? – fail, miałam się do niego nie odzywać. Walić to, wal to…
- Myślałem, że masz pościerać podłogę – rozejrzał się po salonie. Błyszczał, a ja byłam z siebie piekielnie dumna.
- Pościerałam – odparłam lakonicznie, co najwidoczniej zaczynało go denerwować. Dodatkowo mój ton był cierpki, jakbym przymusowo znosiła jego obecność. W sumie…
- Czemu składasz pranie? – zamarłam na moment i spojrzałam na spodnie Electry, które właśnie trzymałam w ręku. Uśmiechnąwszy się pod nosem, wróciłam do swojego zajęcia bez komentarza. Wiedziałam, że o to zapyta, byłam więcej niż pewna, ale i tym odrobinę mnie zezłościł. Nie tak, jak wejściem do łazienki dwa lata temu… Po prostu, byłam na niego zła, a banalne pytanie podsyciło zdenerwowanie. Odpowiedziałam dopiero po dwóch, albo nawet trzech minutach głębokiej ciszy między nami. Rzecz jasna The Rolling Stones wciąż grali, powodując to, że nie zrobiło się niezręcznie.
- Bo nie nazywam się Styles – zabrałam się za kolejną parę spodni, tym razem należącą do taty – nie mam piętnastu pranioskładaczek od tego – bardziej fuknęłam, niż powiedziałam – nie mam siedemdziesięciu sprzątaczek, kolesia od czyszczenia basenu, ach tak, ja nie mam basenu… - zrobiłam tak zwany Bitchface – osiemnastu kelnerek, Jana – służącego, dwóch szoferów – Harry zaczął się śmiać, że też musiał mieć tak zaraźliwy śmiech! Zamiast brzmieć poważnie, również zarechotałam – nie zapomnijmy o kwadrylionie striptizerek i jeszcze raz tylu dziwkach – super, miałam być zła, a oboje śmialiśmy się już w głos. Dlaczego ten dekiel reagował śmiechem?! Poniekąd gościa obrażałam…
- Pomnóż to przez siedem – zasłonił usta ręką – jeszcze dziwkarze jak zachce mi się w dupę – nie wyrobiłam, wybuchłam tak szczerym i gromkim napadem radości… Nikt prócz osób bardzo mi bliskich nie słyszał tego skowyczenia, ale kiedy zaczynałam się tak śmiać, nie potrafiłam się opanować przez najbliższe dziesięć minut.
- Ej, Whitemore, ty płaczesz, czy się śmiejesz?! – zaczęłam charczeć i podciągać nosem. Jeszcze się zemszczę Harry Kutafonie Stylesie, jeszcze się zemszczę… Spoważniałam. Starałam się na niego nie patrzeć, ponieważ kiedy to robiłam, znów wybuchałam śmiechem. Nie, ty wciąż jesteś na niego zła. Co za dureń!
- Nadal mi nie odpowiedziałaś – po kolejnych minutach wspólnego milczenia, postanowił drążyć temat.
- A co mam mówić? Wiesz, normalni nastolatkowie z natury pomagają swoim rodzicom. To tak działa, że dobro się zwraca. No i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo ich odciążam – Harry zamyślił się na moment. Poczułam dumę z własnych słów. Szczerze? Wcześniej sama o tym nie pomyślałam. Byłam uprzejma, bo tak trzeba, robiłam porządki, tak trzeba, umiałam się zachować, bo tak trzeba. Nie miałam z tym większego problemu, a potem, kiedy mama wracała z pracy taka zmordowana i rzucała chociaż krótkie „Crysta, jesteś bohaterem dnia”, wiedziałam, że zrobiłam coś dobrego, jednak dopiero gdy tak jakby zacytowałam Stylesowi słowa Olivii, sama je zrozumiałam. Akcja – reakcja. Do chłopaka również dotarło, przynajmniej tak myślałam, ponieważ ściągnął z nadgarstka gumkę do włosów i zrobił sobie identycznego koka-kupę na czubku głowy, swoją drogą pasowały mu włosy do ramion, wyglądał uroczo... okej nie powiedziałam tego, a potem wziął w ręce moją koszulę w czerwono-czarną kratę. Na chwilę przestałam składać pranie, przyjrzałam się Harry’emu z uwagą. Walczył z ubraniem długo, aż wreszcie zwinął je w kłębek.
- Kurwa! – zakląwszy rzucił materiałem o podłogę.
- Takie brzydkie słowo, z takiej ładnej buzi? – powtórzyłam jego wcześniejsze zdanie-komplement, podając chłopakowi koszulę. Sama nie wiem dlaczego postanowiłam się w to bawić. Miałam być na niego wściekła…
- Pierdolenie o Szopenie – wywrócił oczami, na co się skrzywiłam. Nadmiar brzydkich słów. Ajajaj…
- Więc trzymaj tu – kazałam mu przytrzymać koszulę za ramiona, a sama ją zapięłam, potem bezproblemowo złożyłam – wuala – odłożywszy ubranie na kupkę swoich rzeczy, zabrałam się za parowanie skarpetek. Harry natomiast chwycił w dłonie mój stanik. Świetnie, no pewno Styles!
- Składać? – zapytał zadziornie – a może ubierzesz? – zauważył. Biorąc pod uwagę fakt, że naprawdę miałam nieduży biust, miałam też nadzieję, że nie zauważy, ale Harry był spostrzegawczy, nie mogło mu to umknąć. Aż dziwiłam się, że nie rzucił uszczypliwą uwagą odnośnie koszulki Zayna, ach Crysta, nie chwal dnia przed zachodem słońca, choć swoją drogą słońce już zaszło, hmmm… Jednak noc jest nadal młoda…
- Sam możesz ubrać, jeśli chcesz – wystawiłam rękę w kierunku stanika, a Loczek uśmiechnął się cwanie – nie, nie możesz go zabrać – wywróciłam oczami, wtedy do pokoju weszła mama… Wyczucie czasu niczym u Stylesa – pomyślawszy tak, posłałam rodzicielce szczery uśmiech.
- Wow, jak tu czysto! – rozejrzała się dookoła. Jej głos był delikatny i słychać było w nim pełnie dumy. Puszenia się jak paw ciąg dalszy… - dzięki, słoneczko, kupiłam ci… - a wtedy zorientowała się kto stoi naprzeciw mnie i co trzyma w dłoni. Spojrzeliśmy z Harrym po sobie – kolega pomaga ci składać pranie? – mamo, kocham cię!
- Tak jakby, uczy się – odebrałam od Olivii zakupy, niosąc je do kuchni.
- Chwila… - oboje poszli za mną. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Styles nie wrócił na urodziny babci Zayna, ach tak… Nie było pytania. – to ten ładny, co mi się najbardziej podoba? – zapytała, a Harry uśmiechnął się pokrzepiająco. Świetnie, nagle mam w rodzinie same Directionerki!
- Tak, mamo, to ten – odszepnęłam w sumie tak głośno, jak mówiłam normalnie, podczas gdy kobieta wywróciła oczami.
- Harry – przedstawił się i uścisnął dłoń mamy. Myślałam, że magicznym cudem wyczaruję sobie przycisk – katapultę. Dlaczego musiała wrócić akurat teraz?! Ale nie. Nie mógł tylko uścisnąć jej dłoni, musiał ją do tego ucałować! – przyszedłem zabrać Crystal na imprezę halloweenową – chłopak spojrzał na mnie kątem oka, pod wpływem czego prychnęłam.
- Jasne, nigdzie nie idę – założyłam ręce na piersi.
- Jak to? Przecież chciałaś iść? – mama zmarszczyła brwi. Och, Olivio, gdybyś wiedziała! Koniecznie musiałam z nią pogadać na temat tego kogo lubimy, a kogo tak niekoniecznie.
- Ale już nie chcę, kobieta zmienną jest – przegryzłam wargę.
- No dalej… Będzie fajnie, odwiozę cię – Harry dźgnął mnie w bok, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Co ten idiota odwalał?! Wydałam z siebie dziwny dźwięk, po raz kolejny tamtego dnia.
- Dobra – palnęłam – daj mi dziesięć minut…
- Łap, Crys – zanim wyszłam z kuchni, rzucił mi jeszcze ten stanik – może się przydać – i on, i mama zachichotali. Fajnie kuźwa macie…
- Dzięki – stanąwszy w futrynie, obróciłam się na pięcie – Hazz – posłałam mu jeden z tych teatralnych uśmieszków, po czym poszłam do siebie. Co on odpierniczał, do jasnej Anielki?!
Od: Ja
Do: Zaynie
"Następnym razem nie wysłać Stylesa, tylko napisz xx
Od: Zaynie
Do: Ja
"Co? Jest z tobą?! Wyszedł tylko zajarać...
Od: Zaynie
Do: Ja
"Będziesz na imprezie?"
Od: Ja
Do: Zaynie
"OMG, nie mów, że będziesz! Jdjdhfjaksjdjanssn♥♥♥♥"

*~*
Witajcie pod tym wybitnie długim rozdziałem. Miałam go dodać w święta, ale poległam, dlatego połączyłam go z następnym i wynagradzam nieobecność. Dziś albo jutro wpadnę z komentarzami, jednak z tableta, którego jeszcze nie ogarniam. Wybaczcie moje niedojebanie mózgowe ;)
Jak się podobało? Wolicie Crystal z Zaynem, czy z Harrym? Ja osobiście z tym drugim. 
200 procent seksu *.*
@typowe_ff // YourLittleBoo1

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział trzeci

"Miłość nie zawsze prowadzi do namiętności."
            Dochodziła godzina dwudziesta druga, a ja wciąż tułałam się po Bradford bez wyraźnego celu. Zaczęło padać, ludzie poznikali z chodników. Nieczęstym zjawiskiem okazały się nawet auta, przejeżdżające raz po raz przez zmokłą jezdnię. Lubiłam deszcz, lubiłam kiedy padało, ponieważ człowiek czuł wtedy typowo jesienny klimat. Ta pora roku kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z melancholią, przemijaniem… Ale czy nasza przyjaźń miała prawo przeminąć? Odejść w zapomnienie? Prawdę mówiąc nasza przyjaźń nie miała prawa zaistnieć, cudownym cudem między mną a Zaynem nie popsuło się w dniu jego wyprowadzki do Londynu na stałe, jednak w tamtym momencie poczułam, coś… Sama nie wiem jak to nazwać. Rozczarowanie? Może inaczej, dostałam w twarz z rzeczywistości. Owszem, liczyłam się z faktem, że będzie nam ciężko. Bo hej, ja tu, on tam… Tam czyli wszędzie, tu, czyli tam gdzie zwykle. Byłam zupełnie sama z ów problemem. Charlotte i Laurel uważały to za śmieszne. Często mówiły, że tęsknie za nas obu, mama stwierdziła, że albo się pobierzemy, albo o sobie zapomnimy, ten realizm!, tata miał to gdzieś, Electrze nawet nie powiedziałam, koleżanki ze szkoły i tak traktowały mnie lepiej niż powinny, bo kochałam w przyjacielski sposób ze wzajemną miłością „tego Zayna Malika, z tego One Direction!”. Cóż… Koniec końców nie znałam nikogo, kto choćby starał się zrozumieć mój problem. Och, Crystal, użalasz się, masz idealne życie! Dwoje rodziców, którzy cię kochają, rodzeństwo, wielki dom, pieniądze, jesteś ładna, masz jakiś talent, masz wymarzone życie, nie wymyślaj sobie problemów, skoro one nie istnieją! Okej, w porządku, rozumiałam to, że było na świecie jeszcze raz tylu ludzi, do ilu potrafiłam policzyć z większymi troskami, tylko… Tylko co dałoby płakanie nad ich losem? Byłam samolubna, jestem samolubna, bo na świecie nie ma ideałów, hello! Starałam się, ale dla mnie końcem świata okazała się rozłąka z ukochaną osobą i mimo wszystko poczułam się jak ostatnia idiotka, pokrzywdzona przez los. Kiedyś byliśmy nierozłączni, a teraz nie byliśmy nawet w połowie tym, kim byliśmy kiedyś. Oboje zmieniliśmy się diametralnie, ale nie potrafiłam przestać go kochać. Bo tak, kochałam Zayna, kochałam bardziej niż własne rodzeństwo, zależało mi na nim, nie na jego forsie, czy popularności. Tęskniłam nie za Zaynem Malikiem z One Direction, tylko za moim Zayniem, chłopcem z Bradford.
            Spokojnie, laska, chyba się nie rozbeczysz, co?
            Crysta…
            Crystal Veronico Whitemore, nie rycz!
            I znów się udało. Nie pozwoliłam, aby łzy spłynęły po i tak mokrych od deszczu polikach. Nie i już. Nie byłam płaczką, byłam silną, pewną siebie kobietą.
            Cholera!
            Nie chciałam tak dłużej, nie chciałam być z tym wszystkim sama…
            Poczułam wibracje telefonu w kieszeni beżowego płaszcza. Z westchnieniem wyciągnęłam więc komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Znów mama. Z pewnością napędziłam jej kupę strachu i jeszcze trochę, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Gdy tylko usłyszałam jego głos… Coś we mnie pękło. Nie chciałam widzieć Zayna na oczy! Jak długo starałam się dodzwonić, tak teraz po prostu pękłam, bo wiedziałam, że przez chwilę będzie pięknie, ale on wyjedzie, a ja znów zostanę sama. Z westchnieniem po raz kolejny rozłączyłam i spojrzałam na budynek przed którym stałam. Budynek… Zbyt mocno powiedziane. Zaledwie szkielet budynku, zarośnięty od zewnątrz i od wewnątrz. Uśmiechnęłam się pod nosem i ignorując fakt, że miałam na sobie ulubiony płaszczyk oraz parę skórzanych botków, wdrapałam się na parterowe „okno”. Obcasem rozkruszyłam pustaka, jednak nie za bardzo mnie to obeszło. Musiałam wejść do środka i się rozejrzeć. Niewiele się zmieniło, może na ściany doszło kila nowych napisów, a dzikie trawy osiągnęły wysokość na tyle zadziwiającą, że nawet kosiarka pani Thomas by nie podołała. Lecz nie o to chodziło. Chodziło o kuchnię, a raczej „pomieszczenie”, które kuchnią nazwaliśmy. Obudziło się we mnie tyle wspomnień! Podchodząc do „drzwi”, wypukałam w ścianie obok rytm piosenki „We will rock you”.
            - Wejść – szepnąwszy to jedno słowo przekroczyłam próg. Spostrzegłam ścianę pełną wyrytych w pustakach napisów i rysunków. Zaśmiałam się sama do siebie. Ile lat temu to było?!
*~*
- Wszyscy wiedzą, co mają robić?! –  chłopiec po raz kolejny rozczochrał swoje włosy i podwinął rękawy ulubionej bluzy.
- Tak jest! – grupka dzieci odpowiedziała chórkiem, a ja wraz z Lottie stanęłam obok szefa, na stercie pustaków poukładanych przez starszych chłopaków z podwórka. Starsi chłopacy z podwórka często nam pomagali, ale tylko wtedy, kiedy załatwialiśmy im „sprawy” u dorosłych. Nie wiedząc z jakiej przyczyny pozwalali nam na więcej, może z wiekiem człowiek głupieje, dlatego dorośli uważali starszych chłopaków za głupków? Ale wtedy dorośli byliby tym bardziej głupi… Nie wnikaliśmy, po prostu dobijaliśmy z nimi targu, kiedy było trzeba coś przenieść, albo dogadać się z panią Thomas. Oni o dziwo się jej nie bali i to starsi chłopacy nauczyli nas drwić ze starej jędzy. Ale to dopiero później, wtedy, kiedy przestaliśmy wierzyć w pogłoski, że pani Thomas zjada koty na śniadanie, a jej dzieci wcale nie uciekły do Ameryki, tylko trzyma je zamknięte w kanciapie na miotły. Ogółem to pani Thomas była uważana za czarownicę, dlatego miała tyle mioteł, jednak jako ludzie wykształceni, w wieku od siedmiu, do dziesięciu, a nawet jedenastu lat, byliśmy na tyle mądrzy, aby nie wierzyć już w czarownice, to jasne, że pani Thomas była wampirem! Przecież normalny człowiek nie żyje tyle lat, prawda?
- Operacja Księżna Laurel rozpoczęta! – krzyknął szef wszystkich szefów, bądź dla przyjaciół po prostu Zayn, rysując na policzkach dwie kreski błotem. Wszyscy musieliśmy je narysować. To oznaczało, że misja była w toku – Lottie, Excalibur* - Zayn wystawił obie dłonie i przyklęknął przed Charlotte. Dziewczynka podała mu nuż kuchenny, który ukradła mamie. Jednak nie spełniał się w kuchni. To była tylko przykrywka, tak naprawdę nóż był mieczem godnym samego króla Artura.
- Uważasz, że to dobry pomysł? – zmartwiłam się, kiedy Zayn podszedł do Naszej Ściany – na pewno chcesz wziąć za żonę księżną Laurel? – odrzuciłam pukle jasnych włosów na łopatki, a on spojrzał na mnie z szerokim, zawadiackim uśmiechem.
- Tylko tak uda nam się połączyć nasze klany – wyrył w pustaku wielką literę „Z” – ale to ty będziesz moją ukochaną na zawsze – tuż obok wyrył literę „C” i złożył pocałunek na moim poliku.
*~*
Uśmiechnąwszy się zupełnie szczerze, dotknęłam dłonią tych wyrytych liter, obmytych przez październikowy deszcz. Nie dałam rady, pozwoliłam łzom spłynąć, jednak wciąż uśmiechałam się przez nie. Nie wiedziałam – czy płaczę czy się śmieję. Żałowałam, że pozwoliłam mu odejść, wiem, wiem, to samolubne do zera, ale gdybym przypadkiem nie zapisała Zayna na dodatkowe zajęcia z muzyki, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Ja kontra miliony rozwrzeszczanych fanek. Jest konkurencja? Och, ponad wszelką wątpliwość te dziewczyny zadeptałyby mnie na śmierć. W pewnym momencie nawet się zarumieniłam, ponieważ poczułam cień wstydu. Jak mogłam w ogóle tak myśleć?! Przecież robił to, co kochał, nie mogłam powiedzieć, Zaynie, rzuć muzykę, zostań w domu i po prostu bądź. Zazdrościłam mu. Cholernie zazdrościłam Malikowi spełnionych marzeń.
- Halo? – odebrałam, a mój głos zadrżał. Zrobiłam to w amoku, nawet nie zwróciłam uwagi na dzwoniący telefon.
- Płaczesz? – wyobraziłam sobie minę mamy. Jej spięte mięśnie twarzy musiały momentalnie się rozluźnić, ponieważ gdy wypuściła powietrze przez usta – złagodniała.
- Nie… Znaczy się… - rzadko dawałam upust emocjom publicznie, dlatego zaskoczył ją fakt, że odezwałam się choćby słowem, będąc w takim, a nie innym stanie emocjonalnym.
- Crysta, powiedz co jest? Przyjechać po ciebie? – zmartwienie w jej głosie było wyczuwalne na kilometr, dlatego nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Nie… Serio, idę do domu, w porządku – podciągnęłam nosem, ponieważ poczułam, że się zapycha. Świetnie! Nienawidziłam kataru i tego, że powoli zaczęłam uzależniać się od leku na katar.
- Córuś, wiesz która jest godzina? – nie krzyczała, mówiła spokojnie, ale z lekką rezygnacją – proszę, daj mi odpocząć po twoim młodzieńczym buncie, w oczekiwaniu na młodzieńczy bunt Electry.
- Dobrze, mamusiu. Jakbyś chciała wiedzieć, szlajam się za Bagnami, nigdzie dalej – odetchnęłam. Może powinnam z nią porozmawiać? Może mama by coś zdziałała, albo chociaż mnie rozweseliła. Okres, Crys, to tylko ZNPM* – mówiłam do siebie w duchu.
- Mhm, chcesz pogadać? Jesteś jakaś taka rozmemłana – usłyszałam skrzypnięcie łóżka, a potem głośne chrapanie taty. Kładła się.
- Mam drobny kryzys…
- Kupiłam ci podpaski, nie zbudź nikogo jak będziesz wchodzić, dobrze? I zaklucz dom. Kocham cię – wyłączyła światło.
- Ja ciebie też – rozłączyłam się, westchnąwszy.
Droga powrotna zajęła mi piętnaście minut. Zmarzłam i przemokłam do suchej nitki, dlatego pierwszym co zrobiłam, było wstawienie wody na herbatę. Zostawiłam obłocone buty i kurtkę w przedsionku, a później udałam się do łazienki na parterze. Mieliśmy w domu dwie. Na dole i na górze. Jedną z prysznicem, drugą z wanną. W tej z prysznicem porzuciłam ubrania prócz bielizny i narzuciłam na siebie puchaty szlafrok taty. Umyłam ręce oraz twarz, a następnie zalałam zieloną herbatę wrzątkiem. Nie miałam ochoty na kolację po dwudziestej drugiej, dlatego kiedy w miarę się rozgrzałam, poczłapałam do łazienki na górze, gdzie puściłam sobie wodę do wanny i mleczkiem do demakijażu pozbyłam się pozostałości tuszu wraz z korektorem w akompaniamencie pomadki. Kiedy nie było to konieczne nie patrzyłam w lustro, nie myślałam zbyt wiele. Po prostu robiłam to co trzeba, marząc wyłącznie o śnie. Jutro przecież Halloween! Nie chciałam wyglądać jak typowe zombie. Chociaż… wszystko zrobiło się takie obojętne, choć pozwalało uciec na chwilę od monotonni. Nie szczególnie pałałam chęcią, do spędzenia tej nocy w samotności. Od jakiegoś tygodnia zasypiałam później, co działało wręcz „wyśmienicie” na samopoczucie, o wyglądzie już nie wspomnę. Koniec końców, dobrze, że nie spotkałam nikogo znajomego po drodze. Zaczęłyby się pytania, a ja tak bardzo nienawidziłam udawanej troski, zazdrosnych koleżanek. Och, proszę! W łaski Malika wdajcie się bez mojej pomocy! „Wpełzłam” na korytarz, czując rażący, zapach tytoniu. Ble, nienawidziłam papierosów. Ale chwila… U mnie w domu, a tym bardziej w moim pokoju, się nie paliło! Marszcząc czoło weszłam więc do sypialni… Cholera. Wtedy wszystko się rozjaśniło. Zatem… Cholera jasna!
Widząc męską sylwetkę, zwróconą ku oknu, wiedziałam z kim mam do czynienia. Byłam na niego zła… Nie. Byłam zła na siebie! Okej, umówmy się, że byłam zła na nas obojga, lecz poniekąd… Poczułam ulgę.
Podchodząc niepewnie, oparłam się łokciami o parapet i odebrałam niewypalone zawiniątko z ręki Zayna. Spojrzał na mnie pytająco. Wahałam się chwile, jednak ostatecznie zrzuciłam papierosa w dół, opadł na chodnik, wraz z ogromnymi kroplami deszczu. Wciąż milczeliśmy. Nasze relacje były… Jak by to trafnie ująć. Dziwne? Znaliśmy się od lat, a wbrew ludzkiej logiki, czasem zachowywaliśmy, jak zupełnie obce osoby. Nie musieliśmy zbyt wiele mówić, mogliśmy wspólnie milczeć, a to dawało więcej spełnienia, niż puste słowa
- Więc możesz wrzeszczeć… – zaczął, spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem.
- Dlaczego miałabym wrzeszczeć, Zaynie? Hmmm… Nie odbierałeś, nie pisałeś… - zastanowiłam się wręcz teatralnie.
- Więc cię nie udobrucham? - zza ramienia wyciągnął różę. Oszalał. Od Kiedy Zayn Malik dawał mi róże w prezencie?! Od kiedy Zayn Malik dawał mi cokolwiek?! Mimo wszystko przyjęłam kwiatek, a moje usta dumnie tańczyły w górze.
- Mam zacząć się bać? – zmierzyłam wzrokiem jego, potem różę. Od tamtego, felernego dnia róże miały stać się znienawidzonymi przeze mnie kwiatami, jednak hej. Ta noc zapowiadała się… Ciekawie?
- Liczę na to, że cię udobrucham – wzruszył ramionami, ach ta szczerość…
- To się przeliczyłeś – uderzyłam główką róży w główkę Zayna – a tak serio?
- A tak serio, mam dla ciebie lisa – podał mi okropnie pomarańczowego lisa z ogromnymi, zielonymi ślepiami.
- Znowu? – nie mogłam się nie uśmiechnąć, po czym znów spojrzałam przez okno – połamałeś pergole?
- Tak jakoś wyszło… - oboje zachichotaliśmy. Wtedy ułożyłam oba prezenty na parapecie i bez dłuższych obrządków wtuliłam się w niego. Zaciągnęłam się zapachem perfum, David Beckham?, przeczesałam dłonią gęste, już zbyt długie włosy przyjaciela i czułam, iż mogę trwać w jego ramionach wiecznie. Ten przytulas wyraził więcej niż tysiąc esemesów, niż jeszcze raz tyle rozmów telefonicznych. No bo jak ma się emotikonka „przytul”, do prawdziwego dotyku… Ten jeden gest był przepełniony masą miłości, a miłość nie zawsze niesie ze sobą namiętność, nieprawdaż?
- Nie jestem zła, głuptasie – mruknęłam, opierając głowę na ramieniu bruneta.
- Ty? Nie jesteś zła, wow, zapiszę… - przycisnął mnie mocniej do siebie – czy twój świat się skończył beze mnie przez miesiąc?
- Tak… - pociągnęłam sztucznie nosem – umarłam.
- Ty? Silna, mądra, wesoła laska? – chciał zamknąć okno, dlatego mnie puścił.
- Zostaw – rzuciłam – po prostu, dajmy sobie spokój, okej? – przytaknął, odetchnęłam więc głęboko, siadając na skraju łóżka. Chłopak poszedł w moje ślady – jestem zmęczona…
- Źle zrobię, mówiąc, że widać? – zmierzył mnie wzrokiem i objął ramieniem. Potrzebowałam jego obecności, tak bardzo, bardzo, bardzo!
- Zachowujemy się jak para – wyszeptałam, chcąc odpłynąć.
- Wiesz? – uciął kładąc się na posłaniu – walić to – pociągnął mnie za sobą.
Później? Mówił coś jeszcze, ale już nie słuchałam. Znalazłam się w krainie mlekiem i miodem płynącej, przemierzając lepszy świat. Świat snów. On chyba również odpłynął, w przeciwieństwie do wiatru, szalejącego na zewnątrz. Wpadał do pomieszczenia notorycznie. Momentami okalał nasze wykończone, ale szczęśliwe twarze, aż w końcu szarpnął łodygę czerwonej róży. Pognała za zawieją, jednak nie była na tyle lekka, by móc błądzić po świecie z wichurą. Jedynie płatki kwiatu wyrwały się z „niewoli”, odlatując we wszystkie strony świata, a to co zostało, lunęło w kałużę – nagie.
*~*
Jesienne liście nie miały prawa bytu tylko w jednym ogródku i nieciężko się domyślić, że chodziło o ogródek pani Thomas. Jeśli choćby jeden się w nim znalazł, Pani Thomas paliła go swoim laserowym wzrokiem, tak samo jak spaliła naszą lotkę. Teraz nie mieliśmy już żadnej, ponieważ trzy znalazły się na dachu, dwie zabrali starsi chłopacy, a ta ostatnia przeleciała przez płot do zakazanego ogrodu. Naprawdę nie mieliśmy co ze sobą zrobić, dlatego wyciągnęliśmy z szopki leżaki, opalając się w polarowych bluzach. Ciocia Vicky mówiła, że jeśli ci ciepło na słońcu, to znaczy się opalasz, a nam było po prostu gorąco. Wpatrywaliśmy się wręcz z pasją w rozdrażnioną panią Thomas, która próbowała pozbyć się pojedynczych listków z ogródka i od czasu do czasu staraliśmy się tłumić śmiech. Staruszka potykała się o Jeffersona, który biegał między jej nogami, rozwalając kupki, które udało jej się zgrabić.
- Myślisz, że ja też kiedyś tak będę? – zapytałam, biorąc Babunię – mojego czarnorudego kota – na kolana.
- Będziesz jak? – zainteresował się Zayn.
- Będę taka okrutna, jak ona – kot zaczął mruczeć, dlatego bardziej przyłożyłam się do drapania zwierzaka za uszami.
- Nie, bo nie jesteś wampirem – zaśmiał się chłopiec, jakby jego słowa były czyś oczywistym.
- No tak, ale… Ale będę taka samotna i stara, i pomarszczona? – oblizałam owiane usta, skupiając pięćdziesiąt procent swojej uwagi na pieszczotach dla Babuni.
- A ja? – rzucił wręcz z oburzeniem.
- Ty ożenisz się Angeliną Jolie, albo z Laurel, a ja będę sama – kot domagał się głaskania, ponieważ wtedy patrzyłam już tylko na Zayna.
- Z Angeliną to tylko do gazet, a Laurel dla formalności, przecież wiesz, że to ty jesteś Moją – Jedyną – Żoną – Naprawdę – zrobił znaczącą minę.
- No wiem, wiem, ale…
- Co znowu – Zayn wywrócił oczami – baby zawsze mają jakieś problemy.
- Będziesz mnie zawsze kochał? – domagałam się odpowiedzi natychmiastowej, jednak on milczał – Zaynie, o czym myślisz?
- Cicho, liczę – wydął wargi i oglądał swoje palce w skupieniu.
- Co liczysz?
- Ile jeszcze do wiosny – znów mruknął, jakby to była najoczywistrza oczywistość.
- Ale czemu?
- Bo taktemu – jęknął – pobierzemy się – dodał po chwili, a ja zmarszczyłam czoło – pobierzemy się wiosną.
*ZNPM - Zespół Napięcie Przedmiesiączkowego 

*~*

Witam Was kochani pod rozdziałem trzecim. Mamy już nowy rok i mam nadzieję, że będzie dla Was udany, czego z całego serduszka życzę! To tak na początek. Teraz do rozdziału. Mam nadzieję, że przypadł do gustu, wiem, nie ma w nim Harry'ego, w następnym też będzie go mało, albo w ogóle, jeszcze tego nie przemyślałam, ale te rozdziały są koniecznie, ponieważ później sam Harry. Bez przerwy, obiecuję, że będziecie miały gościa bardziej dosyć niż Crystal, jeśli to w ogóle możliwe. Ogólnie nie martwcie się moimi nieobecnościami. Nie znoszę komentować nic z mobilnego, notabene tylko na mobilnym czytam. Także no... Obiecuję wszystko ponadrabiać. Dziękuję za ostatni wzrost liczby wyświetleń, mam nadzieję, że zdobyłam kilku anonimowych czytelników... No. To by było na tyle.
Dodatkowo założyłam konto na twitterze @typowe_ff, więc zapraszam na poczytanie moich tweetów ;) 
JEŚLI TO CZYTASZ, ZOSTAW PO SOBIE CHOCIAŻ ":)", CHCĘ WIEDZIEĆ ILU MAM CZYTELNIKÓW :)
Na sam koniec rzucę jeszcze spoilerem z rozdziału czwartego:
"- Wymoczka, gdzie tak pędzisz? – odezwał się Tomlinson, a z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Wymoczka, pff, dobre sobie! Nazywał mnie tak ponieważ poznaliśmy się w niefortunnej sytuacji, kiedy to cała mokra próbowałam zabić wzrokiem jego najlepszego przyjaciela."

JESZCZE RAZ POZDRAWIAM I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
@YourLittleBoo1 // @typowe_ff
 
[Mały Zaaaaayn, #fangirlmode]

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział Drugi

Ten rozdział dedykuję Pijawce, z okazji siedemnastych urodzin!
Rozdział II
"Róże"
Dwa lata wcześniej…
            - *When you cried I'd wipe away all of your tears…! – donośny szum zagłuszał mój głos, okej, w domniemaniu, okej, wierzyłam, wróć, chciałam wierzyć w to, że opadanie gorącej wody prosto w brodzik stłumi brutalne kaleczenie najpiękniejszej piosenki tego stulecia. Co podkusiło mnie do śpiewania, skowyczenia? Zwał, jak zwał, ale nawet głuchy po przeczytaniu tekstu My Immortal jest wstanie wyobrazić sobie tę melodię i zacząć interpretować ów dzieło sztuki, bo inaczej My Immortal nie ochrzczę, na sto kolejnych sposobów. Są po prostu piosenki, które raz usłyszane, przeczytane doprowadzają słuchaczy, czytających, do wzruszenia. Są też artyści, potrafiący operować swoim głosem tak nieziemsko, że nawet najgorszy chłam zabrzmi jak My Immortal. Owszem, dla kogoś My Immortal może być chłamem, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Piosenka robi kolosalne wrażenie, doprowadzając, przynajmniej mnie, do kontemplacyjnego stanu. Za każdym razem gdy ją włączam, a jest pierwsza na liście ulubionych, zaczynam zastanawiać się czy tak naprawdę warto się zakochać. Czy warto zaczynać cokolwiek, ponieważ hej, jak to mawiają – i tak wszystko do piachu. Kiedy się za coś zabierasz musisz liczyć się z faktem, że nic nie trwa wiecznie. Lata mijają, ludzie się zmieniają, a wszystko gdzieś tam ma swoją metę. Nawet życie. Życie nie jest długie, dlatego uważam, że należy z niego korzystać i wyciskać ostatnie poty, aby móc umrzeć spełnionym, jednak najzwyczajniej w świecie nie idzie się spełniać, robiąc cokolwiek wbrew sobie. Aby specjalizować się w czymś, należy czuć to każdą drobinką swojego ciała, jak i duszy, a ja? Ja po prostu nie czułam siebie…  Nie, nie mam na myśli tekstu „Jestem do bani, chcę umrzeć, śmieeeerci!”, w żadnym wypadku. Ja po prostu nie potrafiłabym być jedną osobą przez całe powiedzmy dziewięćdziesiąt parę lat, zaplanowane dla mnie gdzieś na górze. Nie i już! Pamiętam, że w dzieciństwie zmieniałam charakterki, jak rękawiczki, raz nawet wcieliłam się w seryjnego mordercę, przez co Pani Thomas o mało nie wezwała policji. Drogie dzieci, zapamiętajcie, że popylanie z nożem za psami starszych pań nie kończy się dobrze… Do czego zmierzam? Cha, jak wszyscy – do końca, chcę tylko powiedzieć: jeśli zobligowałeś się do powiedzenia sobie, „ej, nie spieprzyłem!” musisz robić to co kochasz, a ja – Crystal Whitemore – kocham grać.
            Myślę, że pokrótce skwitowałam magię My Immortal. Ta piosenka, opowiadająca, powierzchownie mówiąc, o wciąż trwającej miłości, do kogoś, kto ładnie rzecz ujmując, udał się już na wieczny spoczynek, potrafi wyciągnąć z człowieka najskrytsze myśli. Począwszy od kochania, skończywszy na marzeniach. Nie zawsze jednak…
            Wtedy My Immortal było pierwszym, co wpadło mi do głowy, dlatego właśnie pozwoliłam sobie na wyśpiewanie od początku do końca, słowo w słowo, dając się ponieść fałszom, tej właśnie piosenki. Myślałam, że jestem sama. Rodzice pojechali z Electrą – moją młodszą o niepełne sześć lat siostrą – na dni otwarte do szkoły baletowej w Londynie, którą młoda wybrała już potrafiąc mówić tylko i wyłącznie mama, tata, kupa, chociaż myślę, że to właśnie rodzicielka popchnęła ją ku tańcowi. Ale miała talent, miała też środki, więc czemu by nie złapać okazji? Później spędzili noc u babci na miejscu, więc mnie przenocowała mama Zayna, bo zdaniem Olivii Whitemore szesnastoletnia Crystal sama w domu może spowodować wybuch. Patricia natomiast wybyła na zakupy z dziewczynami. Sam Malik zabrał kolegów z zespołu na małą wycieczkę „krajoznawczą” po Bradford, więc stwierdziłam, że przed osobistym poznaniem szanownego One Direction, wypadałoby wziąć prysznic. Chłopcy bowiem zjawili się w mieście późno w nocy, kiedy słodko spałam, a wcześniej zawsze jakoś przepadały nam spotkania. Raz kiedy wpadli, to ja byłam w Londynie u dziadków, później leżałam w łóżku z Wysypką Bostońską i cholernie zaostrzoną kwarantanną, a w ostateczności poznałam tylko Nialla, z którym minęliśmy się w drzwiach. Tak, na żywo jest przystojniejszy, dlatego uznałam, że wypadałoby chociaż sprawiać wrażenie ogarniętej. Ale artystyczne dusze tak mają… Wtedy jeszcze nie dbałam o siebie tak, jak teraz. Kiedy miałam szesnaście… Jakkolwiek to brzmi, bo działo się to AŻ dwa lata temu, ach, byłam zupełnie inną osobą. Miałam jaśniejsze włosy, byłam odrobinę bardziej zaokrąglona, przeważnie nieumalowana, a tamtego dnia wyskoczył mi okropny pryszcz na skroni, dlatego pozbywając się niechcianego „najlepszego przyjaciela nastolatki”, pozostawiłam poduszony, czerwony ślad. Jednak hej, miałam calusieńką godzinę. Zdążyłabym doprowadzić się do perfekcji. Proszę, zwróćmy uwagę na tryb przypuszczający…
            - Matko, wpuść mnie, zaraz się zleję! – zdawało mi się? Przecież wszyscy wybyli… Dla pewności przestałam śpiewać i wychyliłam głowę spod prysznica. Nic. Nikogo nie zobaczyłam ani za przyciemnianą szybką, ani w środku. Dodatkowo żaden głos… Wzruszyłam tylko ramionami i wróciłam do poprzedniego zajęcia, mianowicie namydlania całego ciała. Ach, uwielbiałam siedzieć pod prysznicem, uwielbiałam ładnie pachnieć, dlatego byłam dumną posiadaczką pierdyliona perfum. Tak samo jak zdecydowanie zbyt często myłam ręce i zęby, dla paradoksu, żeby nie było, że ze mnie pedantka, nie pogardziłam bałaganem w pokoju, przede wszystkim w szafie, a nawet brudną koszulką, ale tylko wtedy, kiedy wiedziałam, że nikt prócz rodziny i Zayna mnie w niej nie zobaczy…
            Mhm, a on, Boże, on widział mnie nago! Aż się wzdrygnęłam, ponieważ mój słuch nie mylił. Usłyszałam tylko przekręcenie się zamka w drzwiach oraz kroki. To wystarczyło, abym wyłączyła wodę i przetarła choćby lekko, rozsuwaną szybę dzielącą prysznic od reszty łazienki. Zamarłam na chwilę, chłopak też zamarł. Stał przez moment jak wryty. Jego ciemnobrązowe loki opadały na czoło, a zielone oczy zabłysnęły iskierką wstydu. Na bladych polikach pojawiły się czerwone, nie, to nie była czerwień, to była purpura, rumieńce. Wydawał się zmieszany i był gotowy wyjść, ale natychmiast przypomniał sobie o uporczywych potrzebach fizjologicznych.
            Nasza magiczna chwila skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Wiecie co mam na myśli. Ludzie widzą się po raz pierwszy, wymieniają spojrzenia, a wszystko nagle zaczyna dziać się w spowolnionym tempie. Nie znając się, mają ochotę rzucić się sobie w ramiona… Poczułam prawie to samo, ponieważ poczułam potrzebę naskoczenia Loczka i zamordowania gościa gołymi rękoma. To trzeba mieć tupet. Świetnie zaczęta znajomość. Po prostu pięknie.
            - Co ty… Boże, wynocha, przecież wiedziałeś, że ktoś tu jest! – momentalnie zasłoniłam się rękami, krzyczałam.
            - No tak, tak, ale – Harry, bo rzecz jasna znałam go z prasy, przeskakiwał z nogi na nogę.
            - Ale co?!  -  nie potrafiłam przestać się gorączkować. Byłam wściekła. Cha, wściekła to mało powiedziane. Zamierzałam udusić tego zboczeńca, jednak Loczek zdawał się być skupiony na czymś zupełnie innym – na przepełnionym pęcherzu.
            - Obróć się, zasłoń, cokolwiek – jęknął, rozpinając rozporek. O matko…
            - Harry, kur… - nie miałam wyjścia, stanęłam twarzą do mokrych kafelek i zamknęłam oczy. Nigdy w życiu nie byłam tak onieśmielona i zła za razem. Nawet wtedy, kiedy choroba lokomocyjna dała się we znaki podczas wycieczki szkolnej, do cholery jasnej! Kiedy brzydko mówiąc raczył się już odlać, jakby nigdy nic wyszedł z łazienki.
            Tylko spokojnie, Crys… Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu, wdech, wyde… Nie!
            Nie wytrzymałam i czerwona z wściekłości oraz wstydu, owinęłam się ręcznikiem. Już nawet nie zwróciłam uwagi na to, że zostawiam za sobą mokre ciapki. Harry Kutafon Styles zapłaci za swoje – pomyślałam, a potem doszłam do wniosku, że i tak nie miałam w jaki sposób go ukarać. Pieprzyć to, będę wrzeszczeć – we mnie toczyła się zacięta walka dwóch stron – wybuchowej ze stosowną. Ale kto tu zachował się niestosownie?! Wielka gwiazdka, ZABIJĘ.
            Dopiero po chwili, poczułam, że tracę panowanie nad mokrymi stopami. Poślizgnęłam się i prawie naga wleciałabym w kredens z porcelanową zastawą pra pra babki Zayna, gdyby… Zamknęłam nawet oczy, o mały włos nie puściłam ręcznika, pisnęłam… Wtem zamiast zgrzytu tłuczonego szkła, usłyszałam stłumiony śmiech, poczułam czyjeś dłonie na swojej talii i dokładny zapach męskich perfum. Armani. Boże, te perfumy pachniały tak nieziemsko…
*~*
            Patrzyłam prosto w twarz zamaskowanego mężczyzny, nie mogąc zrozumieć, co się działo. Dlaczego tak stał? Dlaczego nie atakował?! Z pewnością miał powód, coby przeprowadzić ów „pogoń”, tylko jaki? Kiedy wyciągnął dłoń w moim kierunku, zmarszczyłam brwi. Czego chciał? Postraszyć przypadkowo napotkaną dziunię? Z nieufności do ludzi wyglądających na Asasina, podniosłam się o własnych siłach, ale on wciąż nie dawał za wygraną. Zrobił krok w moim kierunku, na co automatycznie się cofnęłam.
            - Kim jesteś? – zapytałam, unosząc jedną brew, jednak on położył palec na ustach, pokazując gestem ręki, że ściany mają uszy – okeej – przeciągnęłam. Raz, dwa, trzy, UCIEKAJ! Nie uciekłam, ciekawość? Być może, lecz po chwili zrozumiałam. Podciągnąwszy nosem, aż uchyliłam oczy. Armani. Rozpoznałabym je wszędzie, a tylko jedna osoba, która znałam pachniała w ten sposób.
            - Styles? – zapytałam, zdejmując chłopakowi czapkę. Zwątpiłam, ale kiedy pozbyłam się także okularów z jego nosa, rozpoznałam Harry’ego bez problemu. Chwila. Dajcie mi moment. Harry’ego?! Co Harry Styles robił w Bradford, podczas gdy Zayn, nazwany przez fanki BRADFORD bad boy’em, był zbyt zajęty, aby wysilić się i napisać chociaż esemesa?! I z czyjej racji Styles mnie „ścigał”? Nic się już nie kleiło.
            Harry skinął, odbierając swój kamuflaż. Wyciągnąwszy telefon, nabazgrał coś w notatkach i podał mi Iphone’a. Cóż, było go na niego stać, kto zazdrościł, ten zazdrościł, ale koniec końców nazywał się Harry Styles, nie był zwykłym dzieciakiem znikąd. Jeśli dwudziestoletniego faceta mogłam nazwać chłopakiem… Ale miał chłopięcą urodę, dlatego… Z resztą, jak to się mówi,  kto bogatemu zabroni?
„Wpadliśmy na Halloween, wyciągnąłem najkrótszy patyczek, dlatego cię szukam. Na tt napisali, że jesteśmy w Bradford, maskuję się. Btw, na przyszłość, biegaj wolniej, zadyszka ;)”
            - Halloween? – przeniosłam na niego wzrok i znów zdjęłam okulary z nosa Loczka.
            - Whitemore, oddaj – wywróciwszy oczami, zabrał swoje, jak mniemam najdroższe w sklepie, okulary przeciwsłoneczne.
            - Styles, wytłumacz o co chodzi! – i niech mój donośny głos szlag trafi, ponieważ powiedziałam to zbyt głośno. Spojrzeliśmy po sobie, a następnie usłyszeliśmy nazwisko Harry’ego wypowiedziane po raz drugi - proszę, powiedz, że to echo – szepnęłam, a on przegryzł wargi.
            - Obawiam się, że nie – obrócił się w stronę płotu, przez który widać było jakiegoś faceta. Nie zwróciłam uwagi na to, jak wyglądał, bardziej skupiłam się na aparacie w jego dłoni – cholera – zaklął Harry i nie myśląc zbyt wiele, chwycił mnie za rękę. Zdezorientowana ja zaczęłam biec, a on był tuż za mną. Zczaiłam, miałam prowadzić, ponieważ chłopak nie znał Bradford zbyt dobrze. Koniec końców był tu może z cztery razy.
            - Dlaczego nas goni?! – zawołałam, nie puszczając Stylesoweego rękawa. Nie wiedziałam gdzie biec, ponieważ zaułek prowadził do centrum, gdzie ponad wszelką wątpliwość czekało więcej paparazzi.
            - No nie wiem, zastanów się! – sarknął i przyspieszył. Och, tak… Gdyby jeszcze wiedział gdzie te szczudła go prowadzą. Harry był ode mnie wyższy przynajmniej o głowę i szyję, dlatego także nogi miał dłuższe. Swoją drogą niezłe, ale to taki drobny szczegół.
            - Nie chce mi się kłócić, biegnij! – praktycznie ciągnął mnie za sobą!
            - Gdzie?!
            - Przed siebie! – ubrałam jego okulary, na wypadek gdyby fotograf zdążył cyknąć nam fotkę, chociaż wiedziałam, że to niewiele da. Kiedy spojrzałam przed siebie, próbowałam wyhamować, ale na obcasie stopowanie okazało się piekielnie trudne. Myślę, że wbiegłabym w mór gdyby bliskiego spotkania czoła z cegłami nie zniwelowała klatka piersiowa Harry’ego. Armani. Poczułam Armaniego, próbując złapać oddech.
*~*
            Uchyliwszy zaciśnięte powieki, zobaczyłam rozbawioną minę Loczka i momentalnie przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo byłam zdenerwowana. Patrzył na mnie z perfidną kpiną, z jego mimiki wyczytałam wyłącznie tyle, że go rozbawiłam. Najwidoczniej nie odczuwał najmniejszej potrzeby przeproszenia mnie za wtargnięcie do łazienki. Przez jeszcze moment staliśmy tak twarzą w twarz, oboje milczeliśmy, a on głupkowato się uśmiechał.
            - My Immortal – odezwał się wreszcie, uśmiechając jeszcze szerzej. Nic nie powiedziałam, byłam w zbyt wielkim szoku. O mało nie stłukłam najcenniejszej zastawy Patricii przez czystą głupotę! Mama miała rację, nie można spuścić mnie z oka ani na moment. Crystal Niezdara Whitemore.
            - My Immortal – powtórzyłam, starając się przypomnieć sobie, jak oddychać – My Immortal – dodałam surowiej -  My Immortal! – w ostateczności wrzasnęłam, a mina Harry’ego zrzedła – Serio?! Doprawdy, serio?! Wtargnąłeś mi do kibla i jedyne co mówisz to tytuł piosenki, którą śpiewałam?! – poprawiłam ręcznik na biuście, wlepiając w rozmówcę mordercze spojrzenie.
            - No tak… Przepraszam, ale sama rozumiesz… - speszył się. Może wreszcie dotarło? Owszem, rozumiałam, ale gdyby z łaski swojej powtórzył, zapukał sama nie wiem, chociażby ten przysłowiowy sto pierwszy raz, zdążyłabym narzucić coś na siebie, a nawet łaskawie wyjść. Ominęłoby nas oboje wiele nieprzyjemności, ale niestety.
            - Uwierz, Styles, staram się – przeczesałam dłonią mokre kosmyki i dałabym mu kazanie prawie, że mszlane, gdyby do salonu nie wszedł jeszcze jeden chłopak, za nim dwoje następnych, a na samym końcu sam Zayn.
            - Haz, widzę że poznałeś już Crys – odezwał się ten ostatni, a Louis Tomlinson, tak, rozróżniałam ich wszystkich, wybuchnął gromkim śmiechem.
            - Spokojnie czika – rzucił, starając się nie udławić własną śliną – on należy do mnie – ten żart spowodował napad radości całej piątki i mój ogromny, czerwony niczym samo piekło, rumieniec. A niech was, One Szydercy Direction. A niech was!
*~*
            - Niech ten szajs przestanie dzwonić, noo! – krzyknął w biegu, kierując się w stronę mojego osiedla. Świetnie, po prostu cudownie! Niech zdradzi paparazzi gdzie mieszkam. Co się przejmujesz, Crystal, przecież i tak świat JESZCZE nie wie o twoim istnieniu. Do jasnej ciasnej, a jak się dowie?! Nie chciałam za dużo myśleć. Wolałam skupić pełną uwagę na nie straceniu płytkiego oddechu. Niesprawiedliwego wobec innych uczniów celującego z w-f’u ciąg dalszy…
            - Nie wyłączę go biegnąc! – zmierzaliśmy na osiedle od tłu, czyli przez tak zwane „bagna”. Dzieciaki ochrzciły tym tytułem błoto jeszcze za placem zabaw. Rosło tam kilka drzew, dlatego w naszym sprinterskim tempie, ciężko było w nie nie wpaść. Harry Cholerny Styles nie byłby sobą gdyby nie spieprzył, czytaj: nie wybrał drogi pod przysłowiową górkę.
            - Chociaż spróbuj, jest za nami?! – wiatr się wzmógł, och, takie tam złośliwości z góry, a nawet zaczęło kropić.
            - Nie obrócę się, deklu! – mimo wszystko, zrobiłam to – nie widzę go.
            - Świetnie, to teraz… - znów mnie zatrzymał i wdrapał się na biały płot.
            - Jezu, złaź stąd, Styles, k…! – zaczęłam panikować. Płot nie był wysoki, ale nie jego rozmiar doprowadził mnie do obaw, tylko fakt czyja posesja znajdowała się za nim.
            - Szybko, naprzeciw jest dom Zayna – przeskoczył przez ogrodzenie, wyciągnąwszy dłoń w moim kierunku.
            - Nie rozumiesz… - usłyszeliśmy szczekanie psa – Harry! – jęknęłam zrezygnowana i wyłamując palce, rozejrzałam się dookoła. Na „bagnach” coś się ruszyło, to mógł być ten facet, dlatego wziąwszy głęboki oddech, również przeszłam przez płot. Oczywiście z pomocą Harry’ego, na którego niefortunnie się przewróciłam. NIEZDARA! Chłopak stracił równowagę i łapiąc mnie w talii, coś popchnął. Runął na równo przystrzyżony trawnik, a ja zawisłam nad nim. Szczekanie robiło się coraz głośniejsze, gdy usłyszałam dobrze znany, chropowaty głos.
            - Kuźwa… - schowałam głowę w płaszczu Harry’ego, który najwyraźniej nie zrozumiał powagi sytuacji.
            - Kto tu je… - pani Thomas spojrzała na nas i idę o głowę, że o mało nie dostała zawału. Przeleciała wzrokiem po ogrodzie, a następnie zawołała swojego  psa – Jefferson, waruj! – zwierzak momentalnie przestał nas obwąchiwać, co Stylesa bawiło, mnie mroziło krew w żyłach – Na Marię Magdalenę i wszystkich świętych, mój ogród! – podnieśliśmy się z ziemi, po czym spuściłam głowę. Harry nie mógł odpędzić się od ukochanego jamnika pani Thomas, dlatego go pogłaskał.
            - Nie dotykaj Jeffersona, bo jeszcze zarazisz go pchłami, a ty Whitemore…Co za niewychowane dziewuszysko! – warknęła staruszka i pociągnęła psa za obrożę – zdewastowaliście moje róże, wiecie co to znaczy?! – nie chciałam nic mówić. Po wielu latach użerania się z Valerią Thomas wiedziałam, że jej nie przegadasz. Jednak miała trochę racji, w tych swoich obelgach i wrzaskach pod naszym adresem, okryte białą płachtą kwiaty z pewnością straciły szansę na odrośnięcie wiosną.
            - Przepraszam, odkupię te róże – złagodniałam, co najwidoczniej szczerze zaskoczyło Harry’ego.
            - Odkupię – zakpiła pani Thomas – czy ty wiesz ile serca – przepraszam, czego?! Okej, nieśmieszne i wredne – włożyłam w pielęgnacje tych kwiatów, zdajesz sobie z tego sprawę, kobieto?!
            - Ale proszę na nas nie krzyczeć, to był wypadek – zaciągnęłam Stylesa za rękaw, kiedy to powiedział. Wyglądał jakby miał jej zaraz wygarnąć, choć widział panią Thomas po raz pierwszy na oczy.
            - Aha, czyli mam wam odpuścić i może jeszcze pogłaskać po główkach?! – żyłka na czole kobiety zaczęła niebezpiecznie pulsować.
            - Nie, ale…
            - Styles, zamknij się! – weszłam mu wpół słowa, a on prychnął.
            - Doprawdy, oboje jesteście siebie warci… Chcę tu widzieć pięćset funtów, nie obchodzi mnie, jak je zdobędziesz, Whitemore, bo od Roberta, a tym bardziej Olivii pieniędzy nie wezmę – to były jej ostatnie słowa, po których nabuzowana przez złą passę wyszłam z ogrodu pani Thomas. Nawet nie raczyłam spojrzeć na Harry’ego. To była jego pieprzona wina, nie moja. Też się wkurzył. Oboje byliśmy na tyle zdenerwowani, żeby nie odezwać się do siebie ani słowem. Wyciągnęłam tylko telefon i wybrałam numer Charlotte.
            - Lottie – zaczęłam – wiem, że są w mieście, jeśli to chcesz mi powiedzieć, w takim razie jesteś szybsza niż woda w klozecie. Nie mam w ogóle nastroju, więc proszę, nie dzwoń więcej.

- No dobrze…- zamarłam. Zamiast głosu Charlotte, usłyszałam jego głos. Głos Zayna.
Witam Was pod rozdziałem numer dwa! Dziękuję za opinie pod jedynką i bardzo się cieszę, że polubiliście Crystal, ja też ją lubię, chociaż myślę, że zepsuje opinie na jej temat w następnych rozdziałach. Jest trochę, humorzasta, no ale... Mam nadzieję, że i ten rozdział przypadnie Wam do gustu, jak widzicie pojawia się postać Harry'ego, co myślicie więc o nim? :) 
Na zakończenie chciałabym polecić jeszcze świetny blog, który od początku do końca mnie urzekł, a jest to:
Zayn Malik i fantastyka to idealne połączenie!
Co by tu jeszcze... Ach tak, może zwiastun? Łapcie!
NA KONIEC MOGĘ ŻYCZYĆ WAM TYLKO WESOŁYCH ŚWIĄT!

Obserwatorzy

..

Chrome Pointer